piątek, 27 marca 2020

TRWANIE

Przemeblowało się nam życie ! Przenicowało zupełnie to, co zazwyczaj było normą, a teraz.....? Strach się bać każdego kolejnego dnia, bo zupełnie nie wiadomo, co przyniesie!
Całe szczęście, że już mam niezły bagaż lat za sobą, to i ogląd tego co się dzieje przez koronowirusa, zupełnie inny pewnie jest, niż u młodych ludzi. A młodzi nie zdają chyba sobie sprawy, jak to teraz wszystko jest na poważnie! Wystarczy spojrzeć popołudniami na te tabuny roześmianych twarzy, które pewnie po niejednym piwku nawet są! Zero refleksji. Jest zabawa, to się bawimy! Oby szybko otrzeźwieli!
 Na zakupy jadę raz, góra dwa razy w tygodniu! U nas , na wsi jakoś ludzie nie do końca przekonani do wymogów, bo dopiero od paru dni pilnują się co do odstępów między sobą. U rzeźnika kolejka była normalna, jak za dawnych czasów! Zwiałam w podskokach!!! W spożywczaku ludź na ludziu! W nieodległym mieście , każdy pilnuje zasad, nie wchodzi na "chama" do maleńkiego sklepu, a w marketach pilnuje się odstępów. Dziwny jest tylko nakaz w Kaufie, ochroniarz nakazuje brać wózek!

Na spacerki chodzę! Rano, raniusieńko, jak to w piosence dawnej o Dorotce, co harcowała i nocą, i w południe, i ranna rosą! Tą rosę to ja będę miała na mym skrawku ziemi dopiero, gdy się ciut ociepli, i wtedy spokojnie będę mogła po niej harcować. Póki co, podglądam kaczki, bo łabędzie gdzieś się wyprowadziły, a reszta biało-szarego ptactwa wydziera dzioby na środku jeziora. Pewnie tam najwiecej narybku i można ogłaszać radość  - tyle dobra do konsumpcji !



Po naszej stronie promenady dużo się dzieje! Kontynuowane są prace nad budową pirsów, czy czegoś takiego, co w ostatecznym rozrachunku nazywa się pomostem technicznym. Domyślam się, że chodzi o to, aby w czasie silnych wiatrów północnych, wyhamować ich impet, który prowadzi do uszczuplania nabrzeży!



Powyżej  początek  pracy, niżej najważniejsza część skończona, a jeszcze niżej - efekt!

Ciut kulinariów w moim wydaniu! Bo pochwalić się muszę, że od września ubiegłego roku, do teraz, straciłam prawie 6 kg. Bez wielkich wyrzeczeń! Myślicie, że to mało? Według mnie to sukces, bo wiek mam słuszny, tendencje do tycia, a teraz .....namówiła mnie Córka-Wiewiórka, i efekty są!
Prawie zrezygnowałam z mięsa, wędliny jadam od"wielkiego dzwonu", chleb dwa, no może trzy razy w tygodniu, naprzemiennie na śniadanie lub kolacje. Generalnie , to dużo nie musiałam zmieniać, bo na ten przykład, śniadania to prawie zawsze owsianka z owocami i jogurtem naturalnym, na zmianę z twarożkiem okraszonym pomidorkami koktajlowymi, rzodkiewka i bazylią. W sobotę jajko na miękko, w niedzielę jajówa z dwóch białek i jednego żółtka,a do tego full wypas - trzy plasterki boczku! :-)))). Obiady to przede wszystkim zupy, zupy, zupy, a także  warzywa w każdej postaci.  Czasem kurze cycki grilowane na patelni w otoczce papirusowej.Wykładam toto na sałatę, na której wcześniej wyladowały kawałeczki papryki, ogórka, pomidora, a potem skrapiam własnoręcznie robionym winegretem!


Kolacja to zazwyczaj sałatka z surowych, drobno pokrojonych warzyw, z odrobiną soli i pieprzu, polanych olejem rzepakowym,i odrobina soku z cytryny lub octu balsamicznego! A raz w tygodniu, moja ulubiona salatka Caprese! Jak poniżej!


Mam jednak pewien problem, a mianowicie ten, że nawet gdy kupuję niewielkie ilości innych smakowitości, jak ta pokazana ponieżej pasta z bakłażana, nie znalazłam sposobu na to, by zminimalizować straty.


Nawet tak minimalna ilość, dla mnie samej jest ogromna. Jak pisałam, rano chleba nie jem, czasem, 2-3 razy na tydzień, a taka pasta niby ma długi okres trwałości, ale bardzo często mi pleśnieje. Mam "przysłowiowego mola" na tym pukcie, nawet parę włosków pleśni jest powodem, by wyrzucić całą zawartość słoiczka!
Macie jakieś sposoby na takie marnotrawstwo?

Dla Wszystkich - moc ciepłych mysli i życzenia, byście byli Silni! Bo tak teraz trzeba!


poniedziałek, 16 marca 2020

PUŚCIŁO !!!


Prawie półtora tygodnia mnie trzymało wielkie wkurzenie! Oby nie powiedzieć nawet dosadniej!!! Oszczędzę zatem mało parlamentarnych wyrażeń tutaj, ale co narzucałam różnych "jaśnistych z ogonkiem", to moje!
A wszystko przez Dziecko Starsze, które sobie z Małżem poleciało do Anglii, w sam środek prawie wirusowego królestwa!!!! Nijak nie szło ich odwieść od tego zamiaru, chociaż widzieli się z psiapsiółką w Sylwestra! Najważniejsze, że jadą za śmiesznie małe pieniądze! No wziąć i natrzaskać na gołą, nie patrząc, że dorośli!!! I aby jeszcze było śmieszniej, zostawili na miejscu starszą wnuczkę, która akuratnie leżała mocno zaziębiona. Całe szczęście, że o 5 domów dalej mieszka druga Babcia, bo zupełnie nie wiem, czym by to się skończyło!
Najlepsze z tego wszystkiego jest to, że jak wracali w piątek rano z Bristolu, to owszem, na lotnisku w Gdańsku zmierzono im temperaturę, wypełnili kartę pobytu i puszczono ich bez nic do domu. Mieli chyba więcej szczęście, niż rozumu, bo przecież już od soboty zaczęły się większe obostrzenia.
Te 8 dni, gdy zwiedzali sobie beztrosko Kornwalię, było tak dla mnie stresujące, że brak słów. Nic nie miałam siły robić, nie chciało mi się, tylko siedziałam w telewizorni i śledziłam doniesienia, co, gdzie i jak z tym koronowirusem jest!
Radośnie zakomunikowało mi Dziecko Starsze w piątek po południu, że są cali i zdrowi, i że spotkamy się, ale kiedy indziej, bo Ona musi zrobić sobie zapasy, zorientować się, na jaką zmianę iść do pracy, a tak w ogóle, to lepiej abyśmy ograniczyły kontakty. Całe szczęście, że sama na to wpadła, bo miałam tego samego zażądać.
Dzisiaj rano zadzwoniła, że jednak ma iść do lekarza po zwolnienie, bo do pracy jej nie dopuszczono. I wielce była zdegustowana, że zajęło to jej kilka godzin, gdyż chodziła od "Annasza do Kajfasza", bo doktorka nie miała podstaw, ZUS zamkniety, Sanepid też, dodzwonic się tam nie szło. W końcu wyprosiła od doktorki zwolnienie na cokolwiek, które dostała! Słów na to wszystko brakuje też. Zięciu  pracuje jako "wolny elektron" i sam sobie sterem, żeglarzem, pracownikiem i dyektorem!
No i aby było jeszcze śmieszniej, to Dziecko Młodsze, z potężnym katarem, który ma od jesieni, też chodzi do pracy.
Całe szczęście, że wcześnie dość zrobiłam sobie całkiem przyzwoite zapasy. Tylko o jednym zapomniałam, a mianowicie o drożdżach, które wymieciono dokumentnie! Za to uradowałam się wielce, gdy w trakcie porządków łazienkowych znalazłam jeszcze ważne opakowanie Octeniseptu! Wprawdzie mam zrobiony płyn odkażający ze spirytusu, ale od przybytku głowa nie boli! ;-))))
Siedzę sobie w domeczku, a to kuknę w telewizor, a to poczytam, a to zagram w mahjonga, a to popitraszę. Kartki świąteczne, swoim zwyczajem  ( w latach ubiegłych zawsze na miesiąc przed  )wysłałam w połowie ubiegłego tygodnia. Przyznaję się bez bicia, że to nieprzemyślane było, bo mogłam później zrobić to majlowo, zatem gdyby co, to dajcie tylko znać czy doszły, na co gwarancji w obecnej sytuacji nie ma żadnej, i nie rewanżujcie się tym samym, bo jest jak jest!
Ścibolę jednak dalej, bo czymś ręce zająć trzeba. Bibliotekę zamknęli też, a nie wiem, czy sąsiadka będzie skłonna udostępnić książki ze swego dość obfitego zbioru. Wprawdzie ma tylko kryminały i thirllery, ale nie ma co wybrzydzać. Żałuję tylko, że jednak nie kupiłam swego czasu czytnika ebookowego! Byłby jak znalazł!
Za to spacerować można u nas dowoli, zwłaszcza po nadjeziornej promenadzie. Ja to robię albo raniutko, albo wieczorem - zero ludzi, cisza, spokój, jakby wszystko zamarło i poleciało w kosmos!


Trzymajcie się moi Mili, niech żaden wirus Was się nie ima! I uważajcie na siebie! Macham!!!

wtorek, 3 marca 2020

70



Dzisiaj mi stuknęła siedemdziesiątka!!!
Jak tak sobie pomyślę, to dziesięć lat temu też było z górki! A ta górka to coraz bardziej stroma się robi, a do tego im bardziej stroma, to coraz szybciej przed oczyma przetacza się upływający czas! Wprawdzie kiedyś na biegówkach zimą posuwałam, z rozrzewnieniem teraz o tym wspominając, ale zjazdy? Nie , to nie moja działka! Pozostaję w złudzeniu, że zgodnie z prawami fizyki, które kiedyś poznałam, czas jest linearny, ciągły i jednostajny!
Jak myślicie, co się zdarzyło przez te siedemdziesiąt lat???
Kadr co dekadę zatem!!! Ze wstępem of course !!!

Rok 1950 - ciut później
 Kilka reminiscencji z wczesnego dzieciństwa, które pamiętam do dzisiaj! Nawet uczeni twierdzą, że małe dziecko potrafi zapamiętać czasem bardzo wiele! A ja pamiętam, jak siedziałam na naczyniu blaszanym, czyli nocniku, mając przy sobie pokaźną górkę książeczek, które powolutku oglądałam, i zupełnie mnie nie obchodziło, że moi dwaj Bracia swoje tylko niszczą!  Pamiętam też nasz dom na wsi, w ogrodzeniu wielgaśnym, które to stanowiło obręb prewentorium, zagubionym wśród pól i lasów, niezbyt daleko Starogardu gdańskiego! Ten dom to była nasza ostoja i wydawałoby się, że będzie wieczna!  Pamiętam, jak średni Brat się topił w pobliskim stawie, i gdy go wyciągnięto, i dochodził do siebie w domu, po odzyskaniu przytomności krzyczał:  ja nie umarłem”! Pamiętam pierwszą komunię i zdjęcie z niej, gdy na pierwszym planie wyciągam rękę, aby pochwalić się zegarkiem! I zabawy w sianie pamiętam, gdy odwiedzałam moją serdeczną koleżankę, której ojciec był dyrektorem gorzelni.

Rok  1960
Wpierw naszym  miejscem  na ziemi było Prewentorium. Chodziłam  do I-szej klasy z dziećmi, które przyjeżdżały z całego kraju. Uwielbiałam filmy , ale też bałam się niektórych scen. Nie tylko ja jedna, bo kiedyś razem z kilkoma koleżankami spadłyśmy z krzeseł, bo filmowy pociąg jechał wprost na nas! Niestety, zlikwidowano Prewentorium, a na tym miejscu powstał zakład wychowawczy dla trudnej młodzieży!  Jeden z chłopaków rzucił w mego średniego Brata żużlem, tuż nad ustami, i tylko dzięki natychmiastowej pomocy w pobliskim Pelplinie, nie ma On „zajęczej wargi”. A trochę wcześniej, gdy zaczęłam chodzić do szkoły podstawowej w Smętowie, zaczął mnie w pewnym momencie napastować jeden z najgorszych chyba „pensjonariuszy” – Zygi. Dzięki Tacie, który co dzień mnie po pierwszym incydencie , odprowadzał do szkoły, jakoś udało się przetrwać do przeprowadzki, którą Rodzice zorganizowali w trosce o nasze bezpieczeństwo!
Te lata to także pierwsze audycje telewizyjne, których nam nie wolno było oglądać. Za to często jeździliśmy do dziadków w Tucholi, a tam zawsze grał tzw. kukuryźnik, którym to bardzo się fascynowaliśmy, bo jak to jest, że z takiej skrzyneczki słychać głosy i muzykę!
Na nowym miejscu, w Radziejowie na Kujawach, nie zagrzaliśmy długo miejsca. Tata został powiatowym inspektorem oświaty. Mama była bibliotekarką. Mieszkaliśmy w bloku, a ja po szkole opiekowałam się w większości najmłodszym Bratem, który urodził się, gdy miałam 8 lat. Wtedy nauczyłam się zimą jeździć na biegówkach. I pamiętam braki w zapasach, bo wszyscy na wojnę się szykowali, gdy wybuchł konflikt w Zatoce Świń! Potem Starszy i Młodszy poszli  razem do Komunii u Wujka księdza- brata mej Mamy. Ale obiad był u nas! No i ktoś doniósł do Inspektoratu! Pakowaliśmy zatem walizy i przeprowadziliśmy się do Kcyni, gdzie mieszkali Rodzice Mamusi.  Tato miał zostać dyrektorem zakładu Wychowawczego, ale po dwóch tygodniach nas odwołano, i przeprowadziliśmy się do Łasina, bo był wakat dyrektora nowej 1000-latki! Tata się w tym nieźle odnalazł, ale Mamusia była nieszczęśliwa, bo musiała nauczać w młodszych klasach zajęcia techniczne, o których bladego pojęcia nie miała, bo przecież według babci Marii – była do wyższych celów stworzona !Dopiero później dostała etat w szkole specjalnej, a my pomagaliśmy w wykonywaniu pomocy naukowych . Ja zdążyłam skończyć podstawówkę i podjęłam naukę w Grajdołku, w technikum chemicznym, na wydziale analiza chemiczna. Zaczęłam palić papierosy! Po  5-ciu latach szkoły, wylądowałam w mieście będącym „Bramą Kaszub i Pomorza! Zaczęłam swoją pierwszą pracę, jako technik analityk, w laboratorium zakładów mięsnych.

Rok 1970
Pierwsza Wigilia, na którą jechałam do Rodziców. Wydarzenia grudniowe, ale przedtem Gomułka na szczycie i Gomułka pikujący w dół. I Gierek ze słynnym: „Pomożecie? – Pomożemy!” Zakochałam się! W moim przyszłym mężu, ale po jakimś czasie coś nie „stykło”. Powód był prosty: On piłkarz, ciągle trenujący, wyjeżdżający na zgrupowania. I Jego kumple. Nie pasowało im to! Przerwa była pół roku, a przedtem pierwsza mu powiedziałam, że kocham, i… że może wrócić! Wrócił! I już byliśmy razem, planując wspólna przyszłość. Pomaga mój Tata. Zakłada hodowlę jedwabników, której z doskoku doglądamy. Dzięki temu mamy pieniądze na Ślub, i na umeblowanie naszego sublokatorskiego mieszkanka. Po półtora roku rodzi się Córka, za kolejne dwa lata - Syn! I dostajemy z firmy Ślubnego  własne mieszkanie – całe M-5!  Mała stabilizacja, więc próbuję na UMK studiować biologię. Musiałam sama przerobić cały materiał ogólniaka. Niestety, pierwsze podejście nieudane. Ale za drugim razem już tak, i zaczęło się. Moje wyjazdy, nauka pomiędzy chorobami Dzieci, Ślubny rezygnuje z piłkarstwa! W międzyczasie kolejne zmiany pracy, bo rozbudowa zakładów mięsnych. Najpierw organizowanie cynkowni w  Sp.nwalidów, potem konkurs na szefa pralni chemicznej, który wygrywam. 

Rok 1980
Sześć lat! Tyle mi zajęły studia, bo w międzyczasie była przerwa -nie mogłam dogadać się z prof. od Mikrobiologii! Zrobiłam magisterkę z Biochemii, jako pierwsza zaoczna studentka. Nic mi po tym, bo nigdy nie dostałam pracy, która choćby ocierała się o tą dziedzinę, ale co mogę się chwalić to moje! Udaje nam się kupić działkę ogródkową, Ślubny spełnia się w jej urządzaniu, ja z lubością pielę, grabię, sieję, urządzam, a potem zbieram i zasilam piwnicę w przetwory. Dzieci po kolei idą  do podstawówki. Gdyby nie działka, nie byłoby sutych Komunii. Hodujemy kury, mamy własne jaja i mięso. Nawet nauczyłam się sprawiać drób z piór!!! A krótko potem udaje nam się odkupić dzierżawę, od wujka mego Ślubnego! Nad jeziorem, niedaleko miasta! Zaczynamy ją zagospodarowywać, a więc na plan pierwszy idzie budowa letniskowego domku. Drewnianego, na inny nas nie stać! Dzieciarnia się cieszy! My też! Na Wybrzeżu strajki! Potem stan wojenny! Do lamusa odchodzi stary świat. Próbujemy znaleźć się w nowym. Nie zawsze wychodzi, zwłaszcza mi. Pod koniec dekady wali się mój świat. Likwidują pralnię. Jestem bezrobotną z nr.63 ! Na szczęście w firmie  Ślubnego nabierają wiatru w żagle! Ale czym ja się nie parałam. Od prasowania, mycia okien, pracy na plantacji truskawek lub przy wykopkach. Prawie już decyduję się na nauczycielstwo. Tato popłakał się ze szczęścia, a ja na tydzień przed rozpoczęciem roku szkolnego zrezygnowałam. Udało się w normalnym zakładzie. Zostałam kadrową.  A w polityce - Kania za Gierka!

Rok 1990
Przeprowadzamy się na inną działkę. Już własnościową. Dotychczasowa idzie w ramach nowego zagospodarowania  do komasacji! Domku niestety nie idzie przenieść! Ślubny zrezygnowany! Na szczęście Synek i Zięć obiecują wydatną pomoc! Udało się ! Znowu domek drewniany, ale większy,  z toaletą  i prysznicem! Co jakiś czas zmieniam pracę. Teraz już tylko w firmach prywatnych. W tartaku prowadzę płace i kadry. Dojeżdżam maluchem do Bydgoszczy – jestem jedną z setek przedstawicieli Polskich książek telefonicznych, prowadzę sklep zielarski! Wszyscy się uczymy nowego. Kapitalizm! Pierwszy zawał Ślubnego! Kilka miesięcy walki! Udało się! Wzorem Ślubnego, przestaję palić! I jestem z tego bardzo dumna, bo moja walka trwała prawie dwa lata! Dostaję pracę w dużym centrum ogrodniczym, i przy tym są też dwa bary! Praktycznie nie wychodzę z pracy. Z Rodziną widuję się wieczorami i w rzadkie weekendy. Córka wychodzi za mąż, pożyczam pieniądze na jej ślub od Taty. Rodzi się Wnuk! Syn kończy technikum informatyczne i dostaje się na Polibudę w Szczecinie, na optoelektronikę! Jesteśmy tacy dumni! U Córki rodzi się Starsza Wnuczka!
W  Moskwie pojawia się pierwszy McDonald`s. Kończy się historia PZPR - Mieczysław Rakowski wyprowadza sztandar. Pojawia się Balcerowicz. Na Prezydenta  - Wałęsa!  A po nim – Kwaśniewski!

Rok 2000
Synek wraca na tarczy ze Szczecina. Ślubny załatwia mu pracę w swojej firmie. Mieszkają u nas. Nie jest lekko, a już zupełnie nie, gdy rodzi się Najnajmłodsza . Po dwóch latach wyprowadzają się na swoje, przy naszej wydatnej pomocy! Oddychamy! Po raz pierwszy jadę na zagraniczną wycieczkę, do Grecji! Bosko!  Idę na wcześniejszą emeryturę! Trudno, nie da się inaczej! Zawsze , przynajmniej u nas, na czarno idzie więcej dorobić, niż normalnie! Przemyśliwamy nad remontem mieszkania. Odsetki w bankach jednak  skutecznie odstraszają. Co rusz zmieniam zajęcie, ważne, aby grosz do grosz składać na remont. Moja Koleżanka namawia mnie na pracę w Niemczech. Udało jej się, i pojechałam, bez znajomości  języka prawie, bo co to jest opanowane 20 słów! Nasze życie zatem zmienia się diametralnie, ale przynajmniej po jakimś czasie Ślubny bierze się za remont mieszkania i po trzech latach kończy, z pełnym sukcesem! Nie ma to, jak własna, domowa „złota rączka”!

Rok 2010
W wyniku restrukturyzacji firmy, Ślubny idzie na emeryturę! Trochę to trwało, ale w końcu też, daje się przekonać do budowy naszego własnego domu! Stanęło na tym, że On tylko dogląda, ja nadal zarabiam w Niemczech! Wprowadziliśmy się do naszego Małego Białego Domku na wiosnę 2014r. Po drodze jeszcze zdążyliśmy pojechać do Italii, na naszą 40 rocznicę Ślubu. Byliśmy szczęśliwi, jakbyśmy Pana Boga złapali za nogi!!! Dzieci ustabilizowane, Wnuki się kształcą i powoli wyfruwają z gniazd, nasze obie emerytury dają godne życie, planujemy zwiedzać nie tylko zagranicę, ale przede wszystkim  Kraj! Zdążyliśmy jeszcze pojechać do Szklarskiej Poręby i okolic, a także do Hiszpanii, gdzie najważniejszym punktem dla Ślubnego było zwiedzenie stadionu Barcelony!  Ale widocznie było za dobrze. Wpierw pierwsze ostrzeżenie, i  ciężkie zapalenia płuc, potem ogromna niewydolność serca.  W listopadzie 2017r.,po pół roku walki Ślubny odchodzi do Lepszego Świata !
Zostaję sama.

Rok 2020
Siedemdziesiątka! Może to czas, aby sporządzić życiowy bilans?
Jeden Mąż, dwoje Dzieci, jeden Wnuk, dwie Wnuczki, żadnych złamań kończyn, 3 szkoły, do których uczęszczałam, wcześniej – pewnie z 4 lub 5 popełnianych regularnie grzechów głównych, jedno mieszkanie i jeden dom, w którym mieszkam już „na stałe”, kilkanaście gatunków obserwowanych ptaków, kilkaset butelek wina, około 300 000 wypalonych papierosów, 25 550 świtów i tyleż zmierzchów!
I to by, na razie, było na tyle. Jak mówią mądrzy uczeni: ”Życie łatwe nie jest”, i pewnie mogłam więcej, a może i mniej! Coś tam zrobiłam, czegoś pewnie nie! Ale w sumie jednak, przez te siedemdziesiąt lat polubiłam ten nasz, nie zawsze doskonały Świat!

P.S.
Mój Tato miał niezłą idee fixe: chciał aby jego dzieci miały imiona z dnia narodzin. Z trójka mych młodszych braci, to sie idealnie udało. Akurat im trafiły się imiona normalne. Ze mną był problem! I dziękuję opatrzności, że Mama poszła w zaparte i nie zgodziła się na zrealizowanie tatowego pomysłu wobec mnie! No bo jakby do mnie mówiono? Kundzia!?!