poniedziałek, 22 lutego 2021

Żeby mnie tak głowisia nie szalała......

Coś jest nie teges z moją łepetyną! Bo skoro w ciągu niecałej dekady w miesiącu potrafi brykać ze trzy razy...???

Strach się bać? Bo może to coś od zapominania? Albo od tych co to są dementni?  Bo niby mój wiek już pod te dziwy podpada, ale ja naprawdę się w to nie bawię, i nawet zacząć zabawę nie mam zamiaru!!!! Jednak po kolei. Od razu zaznaczam, że to trwało równy tydzień. I co dwa dni siurpryza  była! Ta pierwsza to już opisana w poprzednim poście! Pozajączkowały mi się frytury, coś tam dodałam nie teges, czegoś zapomniałam, ale udało mi się w porę zreflektować, i efekt finalny był przyzwoity!

Drugi szpas, to - ooo! - zupełnie dla mnie nie zrozumiały, bo zamiast zostawić komentarz przy wpisie pewnej zaprzyjaźnionej Blogerki, wpisałam go pod moim wpisem, który zupełnie nie miał nic wspólnego z tym już istniejącym na Jej stronie! Najdziwniejsze jest to, że owszem Blogerka , jak twierdzi, przeczytała mój koment, ale nikt z komentujących u mnie moje wypociny nie zauważył, lub po prostu uznał za mą fanaberię, to ,co zupełnie do mego wpisu nie pasowało! 

A najlepszy numer wywinęłam na koniec! Akuratnie na początku stycznia chciałam w ramach teleporady pogadać z mą lekarką. Dryndnęłam do naszej wiejskiej  przychodni, uzyskałam to co chciałam, ale pod koniec rozmowy na telefonicznej linii usłyszałam pytanie pielęgniarki, czy chcę się szczepić na koronawirusa! Jasne, że chcę! Czy chcę się zapisać? Tak, chcę! Ok. Jestem zapisana, i w stosownym czasie dostanę info o terminie! Fakt ten miał datę 2-go stycznia. Za tydzień znów mój telefon w powyższej sprawie, bo sugestie i leki mojej Pani Doktor nie działają, i powtórka z rozrywki. Chce się szczepić? Tak, chcę! Proszę więc czekać na sms w tej kwestii. Na dodatek, byłam na milion procent pewna, że będzie dobrze ( w tym czasie w kraju działy się dziwne rzeczy typu dziwne miejsca oddalone od adresu zamieszkania ). Dostałam termin na 16.01, po dwóch dniach zmieniony na 18.01. Godz. 17.50! 

17.01 dostaję sms z przychodni. Jadę akuratnie z basenu, nie mam okularów, ale widzę liczbę 19. To co moja głowa zdecydowała? Ano to, że mam szczepienie nie jutro, tylko pojutrze!!! Ok! 

Z domu dryndłam do niedalekiej sąsiadki, która miała termin podobny do mego, z zapytaniem, czy też jej zmieniono! Ona zadziwiona, ale będzie dzwonić w celu upewnienia się! No i .... się  okazało? Nikt niczego na ten dzień nie zmieniał, moja interpretacja sms-a była błędna, i gdybym do sąsiadki nie zadzwoniła, a Ona nie wyjaśniła sprawy, miałabym swoje szczepienie ......... w odwłoku!

I teraz pytanie za milion punktów!!!  Czas mi zacząć się na głowę leczyć???

Aby jednak nie popaść w samoprzygnębienie, dołączam kilka zimowych refleksji !




Pierwsze dwa dni - tylko sikorki oblegają stołówkę!


Zjawia się kos! Ale mu chyba nic nie smakuje.


Mazurki jak najbardziej - częstują się, ale do karmnika nie zaglądają! Dziubią to, co zleci na snieg!


Po raz pierwszy od wielu lat, na wierzbie sąsiada gości się cała chmara jemiołuszek! Zdjęcie z mej łazienki, a okna oklejone śniegiem, więc nie bardzo zdjęcie wyszło!


Oczywiście, jakby nie inaczej, ale od lat nasze Morsy trzymają się dzielnie i co niedzielę, w samo południe są, i zażywają zimnych kąpieli!


I wszystko byłoby super, gdyby ludziska nie pozwalali małym dzieciaczkom karmić wodnego ptactwa chlebem! Wrrrr! A na dodatek, jak im się zwraca uwagę, że tak nie wolno, są bardzo zadziwieni i traktują człeka, jak wariata! 




poniedziałek, 15 lutego 2021

NIE MA TEGO ZŁEGO, CO BY NA DOBRE NIE WYSZŁO

 


Od wielu lat, zawsze na tłusty czwartek robię pączki według przepisu mojej Cioci Ireny. Uczył ją z kolei, dawno temu Wujek Leopold, cukiernik w mieście, w którym do niedawna mieszkałam! Receptura więc stara, ale zacna. Pączki, gdy już nauczyłam się wszystkich tajników, zawsze wychodziły nad podziw, a ci, którzy je jedli zawsze mówili, że to niebo w gębie! Do czasu!

Nie wiem, co za licho mnie podkusiło! Od początki zanosiło się na katastrofę! Po pierwsze primo, na oczy mi coś "padło", bo zamiast do podgrzanej mąki dodać rozczyn drożdżowy z pół szklanki mleka, to ja dałam pół litra. Jak zaczęło rosnąć, to dopiero sobie uświadomiłam, że coś jest nie teges. No nic, wyrzuciłam toto, i okazało się, że mleka w lodówce nie ma. Wsiadłam w autko, i fruuuu do sklepu. Zaczynam od początku. Ok! Mąka przesiana, podgrzana, rozczyn w ilości jak należy dodany, zabrałam się za resztę, czyli przygotowanie pozostałych składników i podgrzewanie smalcu. Okazało się, że kupiłam za mało! No to w internecie szukam info, czy można zmieszać z olejem. Można, w proporcji 2 do 1, czyli odetchnęłam. Ale przy okazji przeczytałam, że aby się pączki nie przypalały, dobrze dodać do zimnego oleju mały kieliszek octu. Oczywiście dolałam i zmieszałam ze smalcem odrobinę, a po chwili ........ "jazda"! Jak zaczęło się w garze wszystko bulgotać, strzelać i kipieć, to dziw, że udało się gar z gazu odstawić do zlewu, a potem wynieść na taras, aby toto stężało! Smalcu i oleju już na stanie nie było, zatem.... znowu wsiadam w autko, jadę do sklepu, a po drodze zaklinam wszystkie świętości, aby tylko ten smalec był! Na całe szczęście był, i już nie "cudowałam", tylko robiłam wszystko tak, jak mówił przepis! Czyli normalka, zmieszanie rozczynu z mąką i masą jajeczną, potem długie wyrabianie ( ech, jakby mi się Ślubny przydał, który zawsze tą pracę wykonywał :-((( ! ), dodanie masła z oliwą, znowu mieszanie, wałkowanie, dzielenie na części i nadziewanie konfiturą z płatków róż! Odczekanie aż pączki wyrosną i smażenie, potem tylko oblanie lukrem i posypanie smażoną w cukrze skórką pomarańczową! Udało się, i gdy przyszła Progenitura, to łykałam pochwały, jak zwykle co roku, jak gęś kluski!

A oleju z octem i smalcu z olejem okraszonym octem nie wyrzuciłam. Jak się wszystko schłodziło, część wsadziłam w lodówkę, a dzisiaj z części porobiłam kulki dla ptaszków. Oczywiście, musiałam pojechać do sklepu aby  kupić kaszę, połówki grochu, płatki owsiane i łuskane orzechy! Nie miałam siatki po cytrusach, ale znalazłam wśród "przydasi" dość szerokie, sztuczne  szarfy z bukietów, które czasem dostaję. Przydały się jak znalazł! Do końca zimy smalcooleju wystarczy do podkarmiania skrzydlatych braci mniejszych!

Zatem jeszcze trochę zimowych zdjęć! Nie wiadomo wszak, jak  zima  długo jeszcze potrzyma!


Ukończone w połowie stycznia nowe molo


Jezioro całkowicie zamarznięte


Młodzież gra w hokeja








wtorek, 2 lutego 2021

SNUJ


Snuj to taki stwór, co się snuje. Po domu, i nie tylko. I nic nie robi. Bo mu się nie chce! Skrzydełka opadły, a chciałby sobie pofrunąć tu i tam. Ześlimaczały one bowiem! I ma się wrażenie, że wszystko ciągnie się jak przysłowiowe "flaki w oleju", i "pruje się w szwach"! To byłam ja! Jeszcze do niedawna. Bo wpierw musiałam wszystko przemyśleć, potem się zdecydować, a następnie poddać się zabiegowi! Wszystko po to, aby w końcu moje kończyny dolne zaczęły mnie normalniej nosić, a przynajmniej nie powodować odczucia, które mnie dość długo trzymało, a mianowicie tego jakbym miała nogi słonia! Nie tylko krótkie i przygrubawe tu i tam, do czego się przyzwyczaiłam już dawno, bo przecież z genetyką się nie wygra ( Tatko mi toto sprzedał ), ale do tego ciężkie, jakby one nie dwie były, ale przynajmniej cztery!

Pewnie bym się na to nie zdecydowała, gdyby nie moja Córka-Wiewiórka, która już trzy lata temu poddała się zabiegowi skleroterapii, stosowanej w leczeniu przewlekłej niewydolności żylnej. Jej objawem są żylaki i żyły siateczkowate. Sam zabieg polega na redukcji przepływu krwi w naczyniu przy zastosowaniu środków chemicznych. Przemyślałam wszystkie za i przeciw, i wyszło mi, że nie ma na co czekać. Kolana i tak bolą, więc niech chociaż mam bardziej komfortowo, zwłaszcza w łydkach! Także ten! W środę ostrzyknął mi lekarz lewą nogę, a z drugą mam termin za miesiąc. Po zabiegi ubiera się specjalne, uciskowe rajstopy, i nosi się je bez przerwy przez trzy dni, a potem przez następne trzy tygodnie można je na noc zdejmować. Należy często zmieniać pozycje, czyli wymiennie chodzenie, leżenie, siedzenie, a i to nie za długo. Spacery zaczęłam dopiero od niedzieli. A jakie zdumienie i radość była, gdy okazało się, że już było można odstawić w kąt laseczkę! I przejść można było o wiele dłuższy kawałek drogi, niż jeszcze tydzień temu, gdy odcinek półkilometrowy był niezłym wyzwaniem! Na dodatek nic nie boli, poza lekkim dyskomfortem w kolanach, które pewnie na długo zostanie! 

Cieszę się także z tego, że być może będę mogła latem chodzić także w kieckach, a nie tylko spodnie, spodnie, spodnie!