Dopóki żyli
Dziadkowie ze strony Ojca, zawsze Wielkanoc spędzaliśmy w T.
Dziadkowie mieli za miastem , tuż przy torach kolejowych przepiękny domek
( wyglądał jak pałacyk ) i ogromny ogród. Na Święta Wielkiej Nocy, z niecierpliwością czekaliśmy cały rok, bo też dzięki nim i corocznej tradycji rodzinnej, strannie pielęgnowanej przez Dziadka, staliśmy się też niejako cząsteczkami historii tego małego miasteczka, leżącego na skraju Borów Tucholskich.
Zjeżdżaliśmy wszyscy, moi Rodzice + 3 moich braci, Wujostwo + 2 kuzynów i kuzynka. My, dzieci mieliśmy do dyspozycji poddasze, na które wchodziło się po bardzo stromych, trzeszczących schodach. Tam też, całe popołudnie, po przyjściu z kościoła, gdzie święciliśmy nasze koszyczki ze święconką, czynilismy nasze własne przygotowania do Świąt. Ja z Kuzynką, z bibuły, kolorowego papieru i drucików, formowałyśmy kwiaty, różne kolorowe bukieciki i wianki. Bracia i Kuzyni natomiast strugali kołatki.
W Świąteczną niedzielę rano, obowiązkowo szliśmy wszyscy na mszę rezurekcyjną, po której długo celebrowano śniadanie, podawane na pięknej porcelanie ślubnej Babci, na własnoręcznie przez nią haftowanym obrusie borowiackim.
A potem to, na co zawsze z wielka niecierpliwością czekaliśmy.
Szukanie koszyczków wielkanocnego króliczka.
Formowaliśmy pochód.
Na początku szedł Dziadek z wielkimi pokrywami od kotłów do gotowania.
Następnie Babcia z ogromnym garnkiem i tłuczkiem.
Dalej Rodzice, Wujostwo i my dzieci.
Dziadek walił w pokrywy, babcia tłuczkiem w garnek. Rodzice, Wujostwo i my radośnie śpiewaliśmy pieśni wielkanocne, powiewaliśmy kwiatami i klekotaliśmy klekotkami. Przechodnie,którzy wylegli na ulice na spacery, lub szli na koleją msze, stawali i podziwiali nasz korowód.
Okrążaliśmy cały dom , podwórko i połowę ogrodu, aby po tym rozbiec się poszukując pod krzeczkami agrestu i porzeczek, w trawie, w konarach drzew swoich koszyczków. Pisku, śmiechu i krzyku było co niemiara, jak znalazło się swój koszyk. My dzieci oczywiście dostawaliśmy słodkości przygotowywane przez babcię. Były to przede wszystkim ciasteczka z kruchego ciasta o figurkach zajączka lub kurczaczka, pięknie polukrowane lub ozdobione kakaową masą. Do tego cała masa jajeczek cukrowych lub rzadziej czekoladowych. Mama i Ciocia znajdowały chusteczki wyszywane przez Babcię, albo parę pończoch; Tato i Wujek buteleczki nalewek producji Dziadkowej.
Dziadkowie mieli za miastem , tuż przy torach kolejowych przepiękny domek
( wyglądał jak pałacyk ) i ogromny ogród. Na Święta Wielkiej Nocy, z niecierpliwością czekaliśmy cały rok, bo też dzięki nim i corocznej tradycji rodzinnej, strannie pielęgnowanej przez Dziadka, staliśmy się też niejako cząsteczkami historii tego małego miasteczka, leżącego na skraju Borów Tucholskich.
Zjeżdżaliśmy wszyscy, moi Rodzice + 3 moich braci, Wujostwo + 2 kuzynów i kuzynka. My, dzieci mieliśmy do dyspozycji poddasze, na które wchodziło się po bardzo stromych, trzeszczących schodach. Tam też, całe popołudnie, po przyjściu z kościoła, gdzie święciliśmy nasze koszyczki ze święconką, czynilismy nasze własne przygotowania do Świąt. Ja z Kuzynką, z bibuły, kolorowego papieru i drucików, formowałyśmy kwiaty, różne kolorowe bukieciki i wianki. Bracia i Kuzyni natomiast strugali kołatki.
W Świąteczną niedzielę rano, obowiązkowo szliśmy wszyscy na mszę rezurekcyjną, po której długo celebrowano śniadanie, podawane na pięknej porcelanie ślubnej Babci, na własnoręcznie przez nią haftowanym obrusie borowiackim.
A potem to, na co zawsze z wielka niecierpliwością czekaliśmy.
Szukanie koszyczków wielkanocnego króliczka.
Formowaliśmy pochód.
Na początku szedł Dziadek z wielkimi pokrywami od kotłów do gotowania.
Następnie Babcia z ogromnym garnkiem i tłuczkiem.
Dalej Rodzice, Wujostwo i my dzieci.
Dziadek walił w pokrywy, babcia tłuczkiem w garnek. Rodzice, Wujostwo i my radośnie śpiewaliśmy pieśni wielkanocne, powiewaliśmy kwiatami i klekotaliśmy klekotkami. Przechodnie,którzy wylegli na ulice na spacery, lub szli na koleją msze, stawali i podziwiali nasz korowód.
Okrążaliśmy cały dom , podwórko i połowę ogrodu, aby po tym rozbiec się poszukując pod krzeczkami agrestu i porzeczek, w trawie, w konarach drzew swoich koszyczków. Pisku, śmiechu i krzyku było co niemiara, jak znalazło się swój koszyk. My dzieci oczywiście dostawaliśmy słodkości przygotowywane przez babcię. Były to przede wszystkim ciasteczka z kruchego ciasta o figurkach zajączka lub kurczaczka, pięknie polukrowane lub ozdobione kakaową masą. Do tego cała masa jajeczek cukrowych lub rzadziej czekoladowych. Mama i Ciocia znajdowały chusteczki wyszywane przez Babcię, albo parę pończoch; Tato i Wujek buteleczki nalewek producji Dziadkowej.
Te nasze
pochody, które przez całe lata, rok rocznie formowaliśmy, stały się
sławne w miasteczku. Każdego roku mieliśmy coraz więcej dopingujących nas
gapowiczów, a także pracy, by każde z nas mogło pochwalić się bardziej
kolorowymi i wyszukanymi elementami wiosennymi. Dziadkowie wynajdywali coraz
większe garnki i miednice, aby huk walenia weń był coraz donioślejszy. A
Rodzice i Wujostwo mieli za zadanie nauczyć nas co rok nowych pieśni do
odśpiewania w wielkanocnym korowodzie. Później nawet już nie zawartość
koszyczków była ważna, ale sama nasza obecność, właśnie tam, o tej porze,
w korowodzie Wielkiej Nocy.
Potem, kiedy już Dziadków nie było, bardzo nam tego było brak.
Teraz, bardzo rzadko jak przejeżdżam pociągiem, widzę domek Dziadków, w którym już mieszkają inni, obcy ludzie. I przypominam sobie tą radość dziecinnych Wielkanocy, po których już nic nigdy nie było tak samo.
Potem, kiedy już Dziadków nie było, bardzo nam tego było brak.
Teraz, bardzo rzadko jak przejeżdżam pociągiem, widzę domek Dziadków, w którym już mieszkają inni, obcy ludzie. I przypominam sobie tą radość dziecinnych Wielkanocy, po których już nic nigdy nie było tak samo.
Jedyną
namiastką tamtych wspomnień było to, żedużo póżniej, w południe Niedzieli
Wielkanocnej, spotykaliśmy się po śniadaniu na naszej nadjeziornej działeczce z Dziećmi i Wnukami. I kiedy my popijalismy kawę i jedlismy wymyślonego przeze mnie mazurka
bakaliowego, nasze Wnuki szukały pod tujami koszyczków Wielkanocnego Króliczka.
I tak samo było wesoło i radośnie. I nawet czasami zła pogoda nie
przeszkadzała.
A ja miałm
wrażenie, że z góry, z dobrotliwym uśmiechem spoglądają na mnie Babcia Stasia i Dziadek Walery.
EDIT:
Najważniejszego nie napisałam!
Ten tekst powstał 9 kwietnia 2007 roku i został opublikowany na bloksie. Z siedemnastu komentujacych, do dzisiaj są ze mną dwie Osoby tu, w kraju, i jedna z USA, która tylko czyta!
EDIT:
Najważniejszego nie napisałam!
Ten tekst powstał 9 kwietnia 2007 roku i został opublikowany na bloksie. Z siedemnastu komentujacych, do dzisiaj są ze mną dwie Osoby tu, w kraju, i jedna z USA, która tylko czyta!
Przepiękne przeżycia, kreatywności i wspomnienia.. Na pewno na Was Dziadkowie patrzyli i nadal patrzą, ciesząc się z każdej, rodzinnie spędzonej, chwili :)
OdpowiedzUsuńNie tylko Wielkanoc była dla nas niezapomnianym przeżyciem, ale także wszystkie letnie pobyty były zawsze najcudowniejszą przygodą!
UsuńJakie niesamowite obchody Wielkanocy, Fusilko! A jakie wspomnienia! Mieliscie wy dzieci, niesamowitych dziadków, to skarb drogocenny, noszony tyle dziesiecioleci w sercu.
OdpowiedzUsuńTen tekst powstał i został opublikowany na bloxie 12 lat temu, czyli 9 kwietnia 2007 r. Było 17 komentarzy, z tego tylko trzy Dziewczyny goszczą u mnie nadal. Na blogspocie też!
UsuńNiesamowite wspomnienia.
OdpowiedzUsuńTak, tego nie można zapomnieć. Dziadkowie byli dla nas siedmiu wnuków prawdziwą ostoją! Dziadek groźny, ale w półuśmiechu, a Babcia? Anioł po prostu!
UsuńAż się chce westchnąć, że dziś już tak nie ma- i chyba niezbyt już by się chciało...
OdpowiedzUsuńTo chyba były inne czasy wtedy. Jeździło się pociągiem, na miejscu nie było taksówek, ale Dziadkowie byli niezmienni!
UsuńNiesamowite i piękne... a jakie cenne - cenne są te wspomnienia.
OdpowiedzUsuńDziadkowie z pewnością nadal na Was patrzą, czuwają i uśmiechają się a kiedy trzeba pokiwają paluszkiem - jak to Dziadkowei :)
Dziadek Walery był jedynem mieszkańcem swgo miasteczka, który przeżył Buchenwald! Gdy wrócił po wojnie, nie żyła jego pierwsza żona. Została dwójka dzieci, mój Tato i Ciocia!
UsuńTo musiało być dla niego straszne... Mój dziadzio dwa razy uciekł z łapanki w tym raz praktycznie przed rozstrzelaniem ;/ Przerażająca jest wojna i przerażające wspomnienia ale Dziadek przeżył i masz również inne wspomnienia.... i one są piękne.Ja również z łezką w oku wspominam Święta u Dziadków ze strony Taty - Ci od Mamy jeszcze żyją i chociaż wiem, że keidys ich również zabraknie to teraz o tym nie myślę... nie chce. Wolę cieszyć się chwilą i wspomnieniami, które mam
UsuńTen obóz połozył się cieniem na osobowości dziadka. Był oschły i wymagający zazwyczaj, ale gdy przyjeżdżalismy, "topił" się jak lód!
UsuńI zawsze musiał miec na widoku kromke chleba! Bez chleba nigdzie się nie ruszaŁ1
To takie przezycia i realia, że musiał stać się silny i taki oschły... pewne meijsca wymagają aby być twardym bo inaczej człowiek by nie przetrwał. Musiał być silnym aby przeżyć psychicznie... ale zostało w nim dobro i wrażliwość bo jak wspomniałaś "topił się jak lód". A chleb? Tego w obozach nie było :(
UsuńCudne wspomnienie - taki uśmiech z łezką wzruszenia :)
OdpowiedzUsuńWzruszam się zawsze wspominając Babcię Stasie! Nie byliśmy jej Dziećmi ( patrz wyżej), ale oddawała nam zawsze tyle serca, że chyba więcej by się nie dało!
UsuńPięknie opisałaś zwyczaje Wielkanocne w dzieciństwie. Dobrze wszystko pamiętasz, bo to bardzo miłe wydarzenia. Te korowody, koszyczki....
OdpowiedzUsuńTrudno to zapomnieć! Prawie połowę młodego życia jeździliśmy do Dziadków, którzy zawsze nas gościli tak, jak najważniejsze osoby na ziemii!
UsuńDzień dobry Fusilko, wpadłam tylko się przywitać :-)
OdpowiedzUsuńSyper!Bardzo się ciesze! ;-))))
UsuńPieknie, Wielkanoc marzeń dziecięcych i nie tylko , sama chętnie na pokrywkach chciałbym zagrać, u nas zajączek przychodzi w II dzień świat.Jajca piękniste i wianuszek tez.
OdpowiedzUsuńDla nas to była niesamowita frajda. I powtarzana co roku przez lata, nawet jak byliśmy nastolatkami, nigdy nic się nie zmieniało!
UsuńPiękne wspomnienia.
OdpowiedzUsuńNa pewno Dziadkowie kibicują każdym Twoim poczynaniom świątecznym. :)
Macham :)))
Pozdrawiam ciepło.
Mam taką nadzieję! Na pewno Dziadek będzie się dziwił, że nie ma ćwiarteczki, a Babcia z przymrużeniem oka będzie udawała, że się gniewa na takie powitanie moich Rodziców!
UsuńPiekne wspomnienia i piekne tradycje...
OdpowiedzUsuńMatylda
Próbowałam z marnym skutkiem wprawdzie to podtrzymywać, ale.... nie było takiego ogrodu, a moi Rodzice zbyt schorowani oboje, aby przyjeżdżać do nas!
UsuńAle piekne wspomnienie! U nas zwyczaj wielkanocny szukania zajączków był zupełnie nieznany, to było 'zwyczajne' swieto, kulinarnie tylko różniące sie od grudniowego, no i godzina pójścia do koscioła, co było dla mnie katorgą, bo od dziecka z kościołem było mi nie po drodze.
OdpowiedzUsuńNiespodzianka dla Ciebie!
UsuńOto komentarz do mojego wpisu sprzed 12 lat!
ikroopka
2007/04/10 12:31:14
Pieknie piszesz:)
Znowu dziękuję!
Przepiękne masz wspomnienia Aniu.
OdpowiedzUsuńAz Ci trochę zazdroszczę bo ja Wielkanoc /i wszystkie inne Święta/ spędzałam w dzieciństwie tylko z Mamą i Siostrą.
Serdeczności pozostawiam.
P.S. Cieszę się że moja książka do Ciebie dotarła.
:-)
Nasza siódemka była bardzo żywa i niesforna. Rodzice moi i Kuzynostwa musieli się nieźle natrudzić, aby nas w karbach trzymać!
UsuńWyjątkowe, piękne wspomnienia. Ja też z łezką w oku wspominam święta u dziadków. :)
OdpowiedzUsuńWcale się n ie dziwię. Zawsze dziadkowie inaczej podchodzą do Wnuków, niż Rodzice. Mają więcej cierpliwości i wiedza, że sa opoką!
UsuńTo było świętowanie!
OdpowiedzUsuńW tak pięknej i atrakcyjnej formie korowodu całej Rodziny, prezenty, które znajdowały dzieci cieszyły bardziej, niż obecnie wręczane prezenty.
Przepiękne wspomnienia.
A to Twój komentarz sprzed 12 lat do tego wpisu! Prawie się nie rózni!
UsuńNie podaję tamtego nicku, bo był inny.
2007/04/10 10:37:10
Fusi, piekne wspomnienia z lat dziecinnych, z lat młodości...
Tez mnie w te Świeta wspomnienia naszły ...
Ja mam co wspominac, moje dzieci tez maja pieknie wspomnienia Świąt spedzanych u moich Rodzicóe a ich dziadków.
Natomiast mój wnuk, no cóz ... ale nie mam na to wiekszego wpływu
Mile wspomnienia, u mnie to prawdziwy lejek byl w drugi dzień świąt, na wsi i po wyjściu z kościoła. Teraz wszystko zaniklo, też lubię się cofnąć w czasie i powspominać.
OdpowiedzUsuńW Lany Poniedziałek nie było zmiłuj! Dziadek lał wszystkich jak popadnie i rózgami po łydkach częstował, jak kto się spóźniał na śniadanie!
UsuńAżurowe jajeczka-cudo!
OdpowiedzUsuńI teraz już wiem, skąd u Ciebie takie pokłady fantazji i kreatywności- to idzie przez pokolenia!
Pięknie się czytało! :))
To nie ażur, to zwykła robótka szydełkowa! :-)))))
UsuńBabcia niestety , nieżdążyła nauczyć mnie haftowania!
Powiedzieć "zwykła szydełkowa robótka" na takie cacka, to tylko Ty potrafisz!! ;)
UsuńMoże sìę mylę,ale zawsze uważałam, że ażury się haftuje. ;-))))
UsuńNie chcę się wymądrzać, ale ażur to robota "z dziurami" czy to materiale, czy na drutach, czy na szydełku. Albo nawet w betonie. ;))
UsuńSzydełkuj, szydełkuj! Robisz to pięknie! Twój kogucik- nieażurowy!- pięknie zdobi wielkanocną jadalnię! :))
No dobra! Nie będę się z Tobą spierać!
UsuńAle kogucik nie był ażurowy tylko pólsłupkowy! Hi.hi.hi!
Niezwykłe Wielkanoce miałaś w dzieciństwie! To zostaje i grzeje po dziesiątkach lat! Ja też u babci spędzałam Wielkanoce. To było miasteczko, kamienica bez ogrodu, ale zawsze po Śniadaniu szliśmy na spacer za miasto (było blisko), szukaliśmy fiołków i kaczeńców. Zajączek przychodził do nas w sobotę rano, zostawiał słodycze przy łóżku;)Jak dobrze mieć miłe wspomnienia!
OdpowiedzUsuńDla nas to było i niezwykłe i zwykłe zarazem, bo powtarzane rokrocznie z małymi zmianami! Ale zupełnie nie wyobrazaliśmy sobie innych Wielkanocy!
UsuńAleż się wzruszyłam, zobaczyłam w wyobraźni wszystko co opisałaś, coś wspaniałego:) Zwyczaju zajączka nie było u nas, za to lanie wodą w lany poniedziałek - obowiązkowe. Wspominam - u Babci i Dziadka ciepłe święta, podczas których z siostrą i kuzynami biegaliśmy po polu lejąc się wodą. Takie chwile zapamiętuje się na zawsze.
OdpowiedzUsuńJajka ślicznościowe:) Macham:)
Dziadkowie żyli bardzo skromnie i cały rok czekali, aby nam te Święta urządzić! Szkoda, że ja nie miałam takich warunków nad jeziorem, ale jakoś udawało mi się zaskoczyć moje Wnuki koszyczkami od Zajączka!
OdpowiedzUsuńPiękne wspomnienia . Od razu mi się moje Wielkanoce u babci przypomniały. Tak a propos , moja ukochana babcia też miała na imię Stasia. Buziaki
OdpowiedzUsuńZawsze myślę ze wzruszeniem o mych borowych Dziadkach! Zwłaszcza o Babci, bo była po prostu ANIOŁEM!
UsuńBędąc dzieckiem, o zajączku wielkanocnym, pojęcia nie miałam, bo ja nie z tej strony Polski, u nas nie było wpływów niemieckich i protestanckich. Pamiętam, że w Wielką Sobotę jadło się tylko postne śniadanie, potem szliśmy święcić koszyczek, i do następnego dnia by post. Gdy miałam 7 lat, zaspy śniegu były w ten dzień wyższe ode mnie. Zachowanie postu było trudne, bo z wędzarki dochodziły zapachy mięsiw:) Niedziela, to było goszczenie się i wyżerka, a w Poniedziałek od świtu ukrywałyśmy się z siostrą, bo bandy chłopaków i strażaków szalały z wiadrami wody. Raz schowałyśmy się na strychu pod pierzynami, ale tato nas zdradził i zarówno my jak i pierzyny zostały dokładnie zlane wodą, na co mama dostała takiej złości, że do tej pory pamiętam:)
OdpowiedzUsuńWłaściwie, to nigdy nie lubiłam dyngusa:) Ale powspominać fajnie:)
Jak to mówią: "co kraj, to obyczaj"! :-)))) Nas Dziadek od rana ganiał rózgami. Tylko Mamusia i Ciotka były potraktowane "perfumą"! ;-))))
UsuńWielkanoc to rodzinne święta, ale i tak wolimy Boże Narodzenie :)
OdpowiedzUsuńU mnie prawie zawsze jest rodzinnie w oba Święta! :-))))
UsuńNa mój dusiu! Jeśli kiedykolwiek, Fusillecko, powstonie Muzeum Miejscowości T. (no chyba, ze juz istnieje), to powinni wydrukować te Twoje pikne wielkanocne wspomnienia i ucynić je jednym z tamtejsyk eksponatów.
OdpowiedzUsuńWESOŁYK ŚWIĄT!!!! :)
Tam jest muzeum, ale Borów! ;-)))
OdpowiedzUsuńWesołego Alleluja Owczarku!
Fuscilko, uwielbiam takie historie, choć czasem są smutne. Pozdrawiam bardzo i całuski, a jajeczka są... zachwycające!
OdpowiedzUsuńLady moja miła! Historie tworzą ludzie i ich życie. Jak się potoczy ,nigdy nikt nie wie!
UsuńOdbuziakowuję!
Jakie masz fantastyczne wspomnienia wielkanocne, poprostu jak z bajki :-) A ja byc moze czytala ten post, bo czytajac Twoj blog na bloxie cofalam sie w tyl, ale nie pamietam. U mnie bylo zwyczajnie, sniadanie, dzielenie sie jajkiem, potem albo przychodzili goscie, albo my szlismy do babci, ale to tylko do pewnego czasu, potem nie wiem czemu rodzice przestali zapraszac gosci i my tez przestalismy chodzic w sieta do rodziny ... i zrobilo sie jeszcze bardziej zwyczajnie.
OdpowiedzUsuńByż mośe pamiętasz ten wpis, a być może nie! Wiele ich przecież było!
UsuńAle wiemy już, nas podstawie własnych doswiadczeń, że nie ma rzeczy niemożliwych!
Serdeczności dla Ciebie!
Przeczytałam z wielkim poruszeniem. Wydawało mi się, że czytam książkę, a przecież to Twoje wspomnienia. Jakie piękne, jakie bajkowe, ile w nich prawdziwej miłości. Brakuje mi takich chwil. Gdybym zobaczyła rodzinkę tak spędzającą Wielkanoc, uśmiechałabym się do niej radośnie, tak by wiedzieli, że podarowali mi szczęście swoim widokiem. :) Kiedyś jeździłam na wieś i zawsze rodzice, dziadkowie, wujkowie robili dla nas zabawę w duchy. Ubierali prześcieradła, brali świece, latarenki i wspinali się to na drzewa, to na pomniejsze budynki gospodarskie. My nie wiedzieliśmy, kiedy dokładnie ma nastąpić noc duchów. Zaczynali wyłaniać się z ciemności, nawet przez pola latali z latarniami, ależ to było fajne. Najpierw przerażenie... co tam leci przez pola, to duch...aaaa Ganiali nas, było idealnie. Dziękuje, że zbudziłaś wspomnienia. Chciałam się z Tobą podzielić swoim. :)))
OdpowiedzUsuńMnie również brakuje dziadków... A najbardziej w święta. Bez nich już nie jest tak wesoło . Zostały zdjęcia. Pisze te słowa mając mokre oczy, bo zawsze mnie bierze na płakanie jak o nich pisze czy myślę. Masz piękne wspomnienia. Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuń