Dzisiaj mi stuknęła siedemdziesiątka!!!
Jak tak sobie pomyślę, to dziesięć lat temu też było z
górki! A ta górka to coraz bardziej stroma się robi, a do tego im bardziej
stroma, to coraz szybciej przed oczyma przetacza się upływający czas! Wprawdzie
kiedyś na biegówkach zimą posuwałam, z rozrzewnieniem teraz o tym wspominając,
ale zjazdy? Nie , to nie moja działka! Pozostaję w złudzeniu, że zgodnie z
prawami fizyki, które kiedyś poznałam, czas jest linearny, ciągły i
jednostajny!
Jak myślicie, co się zdarzyło przez te siedemdziesiąt lat???
Kadr co dekadę zatem!!! Ze wstępem of course !!!
Rok 1950 -
ciut później
Kilka reminiscencji z
wczesnego dzieciństwa, które pamiętam do dzisiaj! Nawet uczeni twierdzą, że
małe dziecko potrafi zapamiętać czasem bardzo wiele! A ja pamiętam, jak
siedziałam na naczyniu blaszanym, czyli nocniku, mając przy sobie pokaźną górkę
książeczek, które powolutku oglądałam, i zupełnie mnie nie obchodziło, że moi
dwaj Bracia swoje tylko niszczą!
Pamiętam też nasz dom na wsi, w ogrodzeniu wielgaśnym, które to
stanowiło obręb prewentorium, zagubionym wśród pól i lasów, niezbyt daleko
Starogardu gdańskiego! Ten dom to była nasza ostoja i wydawałoby się, że będzie
wieczna! Pamiętam, jak średni Brat się
topił w pobliskim stawie, i gdy go wyciągnięto, i dochodził do siebie w domu, po
odzyskaniu przytomności krzyczał: ja nie
umarłem”! Pamiętam pierwszą komunię i zdjęcie z niej, gdy na pierwszym planie
wyciągam rękę, aby pochwalić się zegarkiem! I zabawy w sianie pamiętam, gdy
odwiedzałam moją serdeczną koleżankę, której ojciec był dyrektorem gorzelni.
Rok 1960
Wpierw naszym miejscem na ziemi było Prewentorium. Chodziłam do I-szej klasy z dziećmi, które przyjeżdżały
z całego kraju. Uwielbiałam filmy , ale też bałam się niektórych scen. Nie
tylko ja jedna, bo kiedyś razem z kilkoma koleżankami spadłyśmy z krzeseł, bo
filmowy pociąg jechał wprost na nas! Niestety, zlikwidowano Prewentorium, a na
tym miejscu powstał zakład wychowawczy dla trudnej młodzieży! Jeden z chłopaków rzucił w mego średniego Brata
żużlem, tuż nad ustami, i tylko dzięki natychmiastowej pomocy w pobliskim
Pelplinie, nie ma On „zajęczej wargi”. A trochę wcześniej, gdy zaczęłam chodzić
do szkoły podstawowej w Smętowie, zaczął mnie w pewnym momencie napastować
jeden z najgorszych chyba „pensjonariuszy” – Zygi. Dzięki Tacie, który co dzień
mnie po pierwszym incydencie , odprowadzał do szkoły, jakoś udało się przetrwać
do przeprowadzki, którą Rodzice zorganizowali w trosce o nasze bezpieczeństwo!
Te lata to także pierwsze audycje telewizyjne, których nam
nie wolno było oglądać. Za to często jeździliśmy do dziadków w Tucholi, a tam
zawsze grał tzw. kukuryźnik, którym to bardzo się fascynowaliśmy, bo jak to
jest, że z takiej skrzyneczki słychać głosy i muzykę!
Na nowym miejscu, w Radziejowie na Kujawach, nie zagrzaliśmy
długo miejsca. Tata został powiatowym inspektorem oświaty. Mama była
bibliotekarką. Mieszkaliśmy w bloku, a ja po szkole opiekowałam się w
większości najmłodszym Bratem, który urodził się, gdy miałam 8 lat. Wtedy
nauczyłam się zimą jeździć na biegówkach. I pamiętam braki w zapasach, bo
wszyscy na wojnę się szykowali, gdy wybuchł konflikt w Zatoce Świń! Potem
Starszy i Młodszy poszli razem do Komunii
u Wujka księdza- brata mej Mamy. Ale obiad był u nas! No i ktoś doniósł do
Inspektoratu! Pakowaliśmy zatem walizy i przeprowadziliśmy się do Kcyni, gdzie
mieszkali Rodzice Mamusi. Tato miał
zostać dyrektorem zakładu Wychowawczego, ale po dwóch tygodniach nas odwołano,
i przeprowadziliśmy się do Łasina, bo był wakat dyrektora nowej 1000-latki!
Tata się w tym nieźle odnalazł, ale Mamusia była nieszczęśliwa, bo musiała
nauczać w młodszych klasach zajęcia techniczne, o których bladego pojęcia nie
miała, bo przecież według babci Marii – była do wyższych celów stworzona !Dopiero
później dostała etat w szkole specjalnej, a my pomagaliśmy w wykonywaniu pomocy
naukowych . Ja zdążyłam skończyć podstawówkę i podjęłam naukę w Grajdołku, w
technikum chemicznym, na wydziale analiza chemiczna. Zaczęłam palić papierosy!
Po 5-ciu latach szkoły, wylądowałam w
mieście będącym „Bramą Kaszub i Pomorza! Zaczęłam swoją pierwszą pracę, jako
technik analityk, w laboratorium zakładów mięsnych.
Rok 1970
Pierwsza Wigilia, na którą jechałam do Rodziców. Wydarzenia
grudniowe, ale przedtem Gomułka na szczycie i Gomułka pikujący w dół. I Gierek
ze słynnym: „Pomożecie? – Pomożemy!” Zakochałam się! W moim przyszłym mężu, ale
po jakimś czasie coś nie „stykło”. Powód był prosty: On piłkarz, ciągle
trenujący, wyjeżdżający na zgrupowania. I Jego kumple. Nie pasowało im to!
Przerwa była pół roku, a przedtem pierwsza mu powiedziałam, że kocham, i… że
może wrócić! Wrócił! I już byliśmy razem, planując wspólna przyszłość. Pomaga
mój Tata. Zakłada hodowlę jedwabników, której z doskoku doglądamy. Dzięki temu
mamy pieniądze na Ślub, i na umeblowanie naszego sublokatorskiego mieszkanka. Po
półtora roku rodzi się Córka, za kolejne dwa lata - Syn! I dostajemy z firmy
Ślubnego własne mieszkanie – całe M-5! Mała stabilizacja, więc próbuję na UMK
studiować biologię. Musiałam sama przerobić cały materiał ogólniaka. Niestety,
pierwsze podejście nieudane. Ale za drugim razem już tak, i zaczęło się. Moje
wyjazdy, nauka pomiędzy chorobami Dzieci, Ślubny rezygnuje z piłkarstwa! W
międzyczasie kolejne zmiany pracy, bo rozbudowa zakładów mięsnych. Najpierw
organizowanie cynkowni w Sp.nwalidów,
potem konkurs na szefa pralni chemicznej, który wygrywam.
Rok 1980
Sześć lat! Tyle mi zajęły studia, bo w międzyczasie była
przerwa -nie mogłam dogadać się z prof. od Mikrobiologii! Zrobiłam magisterkę z
Biochemii, jako pierwsza zaoczna studentka. Nic mi po tym, bo nigdy nie
dostałam pracy, która choćby ocierała się o tą dziedzinę, ale co mogę się
chwalić to moje! Udaje nam się kupić działkę ogródkową, Ślubny spełnia się w
jej urządzaniu, ja z lubością pielę, grabię, sieję, urządzam, a potem zbieram i
zasilam piwnicę w przetwory. Dzieci po kolei idą do podstawówki. Gdyby nie działka, nie byłoby
sutych Komunii. Hodujemy kury, mamy własne jaja i mięso. Nawet nauczyłam się
sprawiać drób z piór!!! A krótko potem udaje nam się odkupić dzierżawę, od
wujka mego Ślubnego! Nad jeziorem, niedaleko miasta! Zaczynamy ją
zagospodarowywać, a więc na plan pierwszy idzie budowa letniskowego domku.
Drewnianego, na inny nas nie stać! Dzieciarnia się cieszy! My też! Na Wybrzeżu
strajki! Potem stan wojenny! Do lamusa odchodzi stary świat. Próbujemy znaleźć
się w nowym. Nie zawsze wychodzi, zwłaszcza mi. Pod koniec dekady wali się mój
świat. Likwidują pralnię. Jestem bezrobotną z nr.63 ! Na szczęście w
firmie Ślubnego nabierają wiatru w
żagle! Ale czym ja się nie parałam. Od prasowania, mycia okien, pracy na
plantacji truskawek lub przy wykopkach. Prawie już decyduję się na
nauczycielstwo. Tato popłakał się ze szczęścia, a ja na tydzień przed
rozpoczęciem roku szkolnego zrezygnowałam. Udało się w normalnym zakładzie.
Zostałam kadrową. A w polityce - Kania
za Gierka!
Rok 1990
Przeprowadzamy się na inną działkę. Już własnościową.
Dotychczasowa idzie w ramach nowego zagospodarowania do komasacji! Domku niestety nie idzie
przenieść! Ślubny zrezygnowany! Na szczęście Synek i Zięć obiecują wydatną
pomoc! Udało się ! Znowu domek drewniany, ale większy, z toaletą
i prysznicem! Co jakiś czas zmieniam pracę. Teraz już tylko w firmach
prywatnych. W tartaku prowadzę płace i kadry. Dojeżdżam maluchem do Bydgoszczy
– jestem jedną z setek przedstawicieli Polskich książek telefonicznych, prowadzę
sklep zielarski! Wszyscy się uczymy nowego. Kapitalizm! Pierwszy zawał
Ślubnego! Kilka miesięcy walki! Udało się! Wzorem Ślubnego, przestaję palić! I
jestem z tego bardzo dumna, bo moja walka trwała prawie dwa lata! Dostaję pracę
w dużym centrum ogrodniczym, i przy tym są też dwa bary! Praktycznie nie
wychodzę z pracy. Z Rodziną widuję się wieczorami i w rzadkie weekendy. Córka
wychodzi za mąż, pożyczam pieniądze na jej ślub od Taty. Rodzi się Wnuk! Syn
kończy technikum informatyczne i dostaje się na Polibudę w Szczecinie, na optoelektronikę!
Jesteśmy tacy dumni! U Córki rodzi się Starsza Wnuczka!
W Moskwie pojawia się
pierwszy McDonald`s. Kończy się historia PZPR - Mieczysław Rakowski wyprowadza
sztandar. Pojawia się Balcerowicz. Na Prezydenta - Wałęsa! A po nim – Kwaśniewski!
Rok 2000
Synek wraca na tarczy ze Szczecina. Ślubny załatwia mu pracę
w swojej firmie. Mieszkają u nas. Nie jest lekko, a już zupełnie nie, gdy rodzi
się Najnajmłodsza . Po dwóch latach wyprowadzają się na swoje, przy naszej wydatnej
pomocy! Oddychamy! Po raz pierwszy jadę na zagraniczną wycieczkę, do Grecji!
Bosko! Idę na wcześniejszą emeryturę!
Trudno, nie da się inaczej! Zawsze , przynajmniej u nas, na czarno idzie więcej
dorobić, niż normalnie! Przemyśliwamy nad remontem mieszkania. Odsetki w
bankach jednak skutecznie odstraszają. Co
rusz zmieniam zajęcie, ważne, aby grosz do grosz składać na remont. Moja
Koleżanka namawia mnie na pracę w Niemczech. Udało jej się, i pojechałam, bez
znajomości języka prawie, bo co to jest
opanowane 20 słów! Nasze życie zatem zmienia się diametralnie, ale przynajmniej
po jakimś czasie Ślubny bierze się za remont mieszkania i po trzech latach
kończy, z pełnym sukcesem! Nie ma to, jak własna, domowa „złota rączka”!
Rok 2010
W wyniku restrukturyzacji firmy, Ślubny idzie na emeryturę!
Trochę to trwało, ale w końcu też, daje się przekonać do budowy naszego
własnego domu! Stanęło na tym, że On tylko dogląda, ja nadal zarabiam w
Niemczech! Wprowadziliśmy się do naszego Małego Białego Domku na wiosnę 2014r.
Po drodze jeszcze zdążyliśmy pojechać do Italii, na naszą 40 rocznicę Ślubu.
Byliśmy szczęśliwi, jakbyśmy Pana Boga złapali za nogi!!! Dzieci
ustabilizowane, Wnuki się kształcą i powoli wyfruwają z gniazd, nasze obie
emerytury dają godne życie, planujemy zwiedzać nie tylko zagranicę, ale przede
wszystkim Kraj! Zdążyliśmy jeszcze
pojechać do Szklarskiej Poręby i okolic, a także do Hiszpanii, gdzie
najważniejszym punktem dla Ślubnego było zwiedzenie stadionu Barcelony! Ale widocznie było za dobrze. Wpierw pierwsze
ostrzeżenie, i ciężkie zapalenia płuc,
potem ogromna niewydolność serca. W
listopadzie 2017r.,po pół roku walki Ślubny odchodzi do Lepszego Świata !
Zostaję sama.
Rok 2020
Siedemdziesiątka! Może to czas, aby sporządzić życiowy
bilans?
Jeden Mąż, dwoje Dzieci, jeden Wnuk, dwie Wnuczki, żadnych
złamań kończyn, 3 szkoły, do których uczęszczałam, wcześniej – pewnie z 4 lub 5
popełnianych regularnie grzechów głównych, jedno mieszkanie i jeden dom, w
którym mieszkam już „na stałe”, kilkanaście gatunków obserwowanych ptaków,
kilkaset butelek wina, około 300 000 wypalonych papierosów, 25 550
świtów i tyleż zmierzchów!
I to by, na razie, było na tyle. Jak mówią mądrzy uczeni:
”Życie łatwe nie jest”, i pewnie mogłam więcej, a może i mniej! Coś tam
zrobiłam, czegoś pewnie nie! Ale w sumie jednak, przez te siedemdziesiąt lat
polubiłam ten nasz, nie zawsze doskonały Świat!
P.S.
Mój Tato miał niezłą idee fixe: chciał aby jego dzieci miały imiona z dnia narodzin. Z trójka mych młodszych braci, to sie idealnie udało. Akurat im trafiły się imiona normalne. Ze mną był problem! I dziękuję opatrzności, że Mama poszła w zaparte i nie zgodziła się na zrealizowanie tatowego pomysłu wobec mnie! No bo jakby do mnie mówiono? Kundzia!?!