Niestety, tak to już jest, że najprzyjemniejsze jest lenistwo, nawet takie jak w moim wykonaniu, czyli dość aktywne! Oczywiście, pilnowałam się, aby nie przesadzać, bo jednak moje kończyny dolne, za zbytnie "przeginanie" odpłacały się bólowymi skurczami! Mogę jednak z czystym sumieniem przyznać, że wypoczęłam do imentu, a związane z pandemią obostrzenia na terenie sanatorium, były do zniesienia.
Nasze sanatorium położone było tuż przy kładce oddzielającej torami samo miasto od bogatej części uzdrowiskowej, i właśnie stamtąd miałyśmy blisko wszędzie, a zwłaszcza do najważniejszej arterii tej części, czyli promenady. No, i do morza! Ja akurat niespecjalnie lubię się opalać, w odróżnieniu do mej koleżanki, która namiętnie wykorzystuje każdą chwilę na łapanie promieni słonecznych, za to lubię chodzić boso po piasku.
Dostałyśmy pokój na pierwszym piętrze. Trzeba przyznać, że dbano o porządek bardzo: codziennie sprzątano pokoje i łazienki, co drugi dzień wymieniano ręczniki, a dwa razy w tygodniu pościel. Wchodzić i wychodzić do i z sanatorium można było tylko w maseczce. Tak samo obowiązywało to na zabiegach, i to nie tylko kuracjuszy, ale i personel. Najbardziej pilnowano na stołówce, zwłaszcza dystansu przy stołach, przy dwuosobowych, siedziały tylko 2 osoby, przy ośmioosobowych 4, jedynie rodzina mogła siedzieć w komplecie przy sobie, ale na palcach jednej ręki można było to stwierdzić. Obiady były serwowane do stołu przez kelnerki, natomiast śniadania i kolacje wydawane były na czterech stanowiskach z kombiwarami oraz stołami do przekąsek. To było na podłodze odznaczone taśmą czarno-żółtą. Podchodziło się nań, oczywiście obowiązkowo w maseczce, i prosiło się kelnerów o to, co było do wyboru - bez maseczki nie obsługiwano!
Zabiegów nie było dużo, po dwa dziennie, a ja sobie dokupiłam dodatkowo gimnastykę w wodzie. Dzięki takiemu rozkładowi dnia, miałyśmy baaardzo dużo czasu dla siebie, i śmiało mogę twierdzić, że to był pobyt raczej wypoczynkowy, niż leczniczy! Za to było masę czasu na spacery na promenadzie, na molo i nad morzem, na korzystanie z licznych kawiarenek, na karaoke, na "potupajki"wieczorne w niedalekiej muszli, na obserwowanie przechodzących ludzi, itp., itd! Gdy Koleżanka smażyła się na słońcu, ja wypożyczałam rower, i odbywałam całkiem spore rajdy rowerowe wzdłuż wybrzeża. Udało mi się dotrzeć i w jedną - do Dźwirzyna, i w drugą stronę - do Sianożęt! No, i przeczytałam 4 grube książki!
Pobyt nam się przedłużył o dwa dni, bo nabyłyśmy drogą kupna wycieczkę na Borholm, którą oczywiście zaliczyłyśmy, i było to przysłowiowa wisienka na torcie!!! Ale o tym, i o Kołobrzegu - oczywiście w następnych wpisach!
Póki co, jestem po dwóch dniach prania, sprzątania i ogarniania trawników! A na dodatek, narzuciłam sobie izolację dziesięciodniową, i buszuję w papierzyskach, które do tej pory skrzętnie omijałam, a w końcu przecież trzeba z nimi zrobić porządek!
No i muszę sprawdzić, co u Was!
Ale to dopiero od jutra, bo nadal działa na mnie dobra aura nadmorska, dzięki której bardzo szybko zasypiam! :-))))))