Nie przypuszczałabym nigdy, że niby lekki upadek na "glebę" da mi tak popalić! Po dwóch dniach już było wiadomo, że coś jest nie teges, bo ręka spuchnięta, boli, a przede wszystkim nie chce normalnie funkcjonować. To znaczy, że mogę ją lekko tylko zgiąć, przy okazji ból się pojawia taki, że klękajcie narody, a już coś podnieść, na ten przykład - kubek z kawą, grzebień, czy zwykły długopis, to marzenie przysłowiowej ........ no, wiecie co!!!! A rączka prawa! Tom siedziała jak mysz pod miotłą, i tylko czytałam zaprzyjaźnione blogi, rzadko cokolwiek komentując, bo wiadomo, nie zawsze dało się radę! Teraz też nie jest tak łatwo, ale zębiska zaciskam, bo przecież dopiero na początku grudnia pojawię się tutaj!
Zatem, w skrócie zapodam, co się u mnie działo! Ręką pobolewa, więc pewnie dzisiaj za dużo nie skrobnę.
Po prawie trzech latach odwiedziła mnie moja Przyjaciółka Basia, ze swym Maćkiem! Bosz, jak ja się cieszyłam! To były 3 dni rozmów, wspomnień, śpiewania Okudżawy i nie tylko; spacerów, wspominek, kawałów, walki z kretami, które były w trakcie pobytu Gości zadaniem numer 1 - ech !
A potem? Najważniejsze jest to, że udało mi się zaskoczyć Progeniturę, która nigdy nie podejrzewałaby mnie o to, że sama zrobię stroik na Grób Ślubnego. Ich mina - bezcenna! Za to obiad po wizycie na cmentarzu to masakra jakaś. Jak zwykle robiłam schab gotowany w mleku. Od lat! Nigdy nie było blamażu, a tymczasem się zacięło - mięso, które powinno być kruchutkie i rozpływać się dosłownie w gębie, było żylaste i nijak nie dawało się pogryźć! Zatem - skucha! Całe szczęście, że biesiadnicy rozumni, to jakoś wyszło się z twarzą. Ale też nie omieszkałam zajść do naszego "mięsnego", i przekazałam paniom to, co mi się wydarzyło. Na całe szczęście, nie było prychania, żadnych ansów, przyjęły wszystko na klatę, i mam nadzieję, że ktoś tam w tej masarni pomyśli zanim coś rzuci na rynek! Taki kawał schabu ( 2 kg) można zmielić i podać w innej postaci, a nie wciskać klientowi nie wiadomo co, które nafaszerowane było pewnie antybiotykami czy też inszą chemią! Prawdę mówiąc, to zdaję sobie sprawę, że to moje marzenie przysłowiowej ściętej głowy!
W między czasie chodziłam na basen, i chociaż myślałam, że będzie trudno pływać z jedną nogą nie do końca sprawną, to się udało, i znowu zaliczony plusik. A te plusiki lubię zbierać, bo przynajmniej mam nadzieję, że nawet jeśli rower nie wypali, to jednak wszystkie inne aktywności pozwalają mieć nadzieję, że kiedyś, coś - uda się do końca. Na tą chwilę nie mam większych problemów ze schodzeniem ze schodów ( we własnym domu niestety, nie jest tak dobrze, bo schody są wyższe). Chodzę , no biegam prawie na kijkach - norma dzienna 5 km. Tańcowałam na zjeździe rodzinnym prawie 5 godzin, bez żadnych problemów, zatem mam prawo sądzić, że już po nowym roku wrócę na zumbę! No niestety, nadal nie mam pełnego zgięcia w prawym kolanie. Sesje z Fizjo są bolesne bardzo, ale jest jakaś nadzieją, bo za każdym razem udaje się poprawić skalę o dwa trzy punkty, co nie jest takie łatwe. Pojutrze jadę do Wieńca Kujawskiego ( koło Włocławka) na dalszą część rehabilitacji. Poszpitalnej! Nie spodziewam się cudów! Ale może coś się zdarzy, jakiś cud na ten przykład!
A jutro? Wprawdzie już wszystko wyprane, porządki jakoś udało się uskutecznić, ale jeszcze mnie czeka wizyta u Szwagierki, bo kudełków na głowie już zbyt dużo, a ja przecież jestem zwyczajna robić za chłopczycę. W beczkach na wodę trzeba zrobić rozeznanie, czy zostawiamy puste, czy dokładamy przedłużkę z rynny. Sąsiadce podrzucić kwiaty, niech podlewa raz w tygodniu w zamian za to, że ją woziłam za friko tu i tam. Muszę kupić zapas białej muliny, przecież nie będę wieczorami szła spać z kurami! Robótkować można zawsze i wszędzie! O, i kupić butki do kijków, bo biorę własne - nie mam zamiaru płacić 5 zeta za godzinę ich używania.
W niedzielę rzucam walizę do opelka, jadę po Synka, niech mnie zawiezie do Wieńca. Po trzech tygodniach odbierze być może lepszą mnie, niż teraz!
Serdeczności dla Wszystkich! Do napisania zaś!!!