czwartek, 31 grudnia 2020

NOWOROCZNE ŻYCZENIA !!!


 Wszystkim życzę uśmiechu!

Niech od stycznia do grudnia, przez 12 miesięcy uśmiechają się Ludzie!

Życzę także:

12 miesięcy Zdrowia,

53 tygodnie Szczęścia,

8760 godzin Wytrwałości,

525600 minut pogody Ducha,

131536000 sekund Miłości!!!


wtorek, 22 grudnia 2020

PRZEDŚWIĄTECZNIE I Z ŻYCZENIAMI !!!

Tak się zawzięłam na tą bombkę, o której było w poprzednim wpisie  że z rozpędu zrobiłam aż trzy! Nawet dobrze, bo obdaruję moje dziewczyny, no i mam swoją do powieszenia w oknie, co też uczyniłam!


Po lewej bombka, którą zrobiłam na początku grudnia, a koło niej jedna z trzech tegorocznych. Po prawej bombki z ubiegłego roku - skrajna moja, a ta od środka od mojej Kochanej Wariatki!
W międzyczasie doznałam wielkiego zadziwienia, bo zjawiły się u mnie dwie Gwiazdorowe! Z paczką świąteczną dla mnie! Jak się okazało, prezenty uszykowało Gminne Stowarzyszenie Emerytów!  
 

No i jak nie wierzyć, że krasnoludy są na świecie?  Wzruszyłam się bardzo, bo przecież to miłe, prawda? Zwłaszcza, gdy się czegoś takiego człek nie spodziewa! :-)))) Najbardziej mnie wzruszył kalendarz a rysunkami malowanym przez Osoby niepełnosprawne, które używają ust i stop!
Przepiękne są ich malunki!
Upiekłam piernik staropolski! Posmarowałam powidłami śliwkowymi, a dzisiaj oblałam polewą czekoladową i posypałam bakaliami! Dwie części, z trzech po pokrojeniu całości, przygotowałam dla Progenitury!

Niestety, zupełnie mi się nie udało lukrowanie pierniczków! Gdzieś "zasiała" mi się końcówka do cienkiego dekorowania, i chociaż przewróciłam do góry nogami całą kuchnię, diabełek chyba przykrył ogonkiem i musiałam użyć namiastkę. Wyszło co wyszło, czyli bohomazy!


Pięknościowe, prawda? Jakby małe dziecko się bawiło! Trudno, jak się nie ma co się lubi..... itd! ;-)))
Dzisiaj natomiast porobiłam stroiki! Poniżej to, co jest choinką, a dalej przed wejściem do MBD, na ścianie nad telewizorem, w sypialni, w salonie.





 

Dla Wszystkich moich Blogoulubionych, wszystkich tutaj zaglądających, komentujących lub nie, a także obserwujących,  składam  Najpiękniejsze  Życzenia na Święta Bożego Narodzenia!



W Wigilię śnieg się skrzy magicznie, migają lampki choinkowe,

Nadchodzi spokój i świąteczność, i słowa znane – chociaż nowe,

Oczy lśnią całkiem innym blaskiem, przy stole cisza pełna znaczeń

I łzy radości i wzruszenia, choć w taki wieczór się nie płacze

Mikołaj się przemyka chyłkiem, ( jak można myśleć, że go nie ma?)

W zaczarowany, mroźny wieczór, same składają się życzenia

W opłatka płatkach przenoszone, w sercach zostają na rok cały

Znajdują w smutnych, dużych ludziach – radosnych ludzi, całkiem małych

Znajdują dobry świat dziecinny, magię, nadzieję, dobroć, miłość

To, o czym niby się pamięta, a co się kiedyś gdzieś zgubiło

Przy stole w blasku świec świątecznych, wszystko się staje oczywiste

I dużo łatwiej jest zapomnieć drobne przykrości, żale wszystkie

Magiczny wieczór, dobry wieczór, przynosi nam od siebie w darze

Uczucia szczęścia i radości, i moc spełnienia własnych marzeń!

Magdalena Kordel

WSZYSTKIEGO DOBREGO! ZDROWIA I SPOKOJU!

sobota, 19 grudnia 2020

STARE RECEPTURY!



Pierniczki, ciasteczka cynamonowe z makiem, i cała reszta... 

Te cynamonowe to piekłam jeszcze kilka lat temu, bo Ślubny je uwielbiał! Przepis z XIX w. był! Znaczy się, z przepisów Babuni! Bo przecież teraz wszystko tak ma, że jest Babuni!!!

I tak czekając aż się upieką i będę mogła przygotować następną partię, naszła mnie refleksja! 

A ta refleksja związana z tym, że nie kupuję gotowanego maku, takiego wprost do użycia. Nie, nie!!! Bo wolę po starodawnemu zaparzyć mak w mleku, potem zagotować i zmielić trzykrotnie w maszynce na najmniejszych oczkach - obowiązkowo na starodawnej maszynce na korbkę ( te nowoczesne, elepstryczne, potrafią się zbuntować w połowie drugiej fazy mielenia). Bo skoro ma być według babcinej receptury, to nie ma to tamto! Trzy razy należy mleć! I prawdopodobnie to nie będzie to samo! 

Mak i kluski, czyli makaron własnej roboty - z bakaliami  Te receptury sprzed lat wielu zupełnie nie przystają do czasów współczesnych, tych technologii, zasad konserwowania, nie wspominając nawet smaku produktów wyjściowych! Wiadomo, że sama wszystko przygotowuję, czyli smażę skórkę pomarańczową, sparzam migdały i orzechy, aby je potem drobno posiekać, potraktować olejkiem migdałowym , poczekać aż się wszystko przegryzie! Komu się teraz tak chce!

A czy  np. osławiony majonez Babuni taki jest. Która babunia kręciła kulką w blaszanej misce taką ilość tego specjału, by choć na jeden supermarkiet starczyło?

A szynka Babuni, co ją nam serwują na każde święto i nie tylko? To Babunia robiła? Akurat! Do dziś, ze świata dzieciństwa pamiętam smak prawdziwej świątecznej szynki, którą Babcia Stanisława stawiała na Świątecznym stole. Teraz to jakieś erzace, albo bez smaku, albo z nadmiarem formy nad treścią, czyli nafaszerowane wodą.

To samo z ciastem w proszku wg przepisu Babuni. Tylko, że Babunia nie zniżyłaby się do czegoś takiego, nie mówiąc już o tym, iż przecież używała prawdziwych, wiejskich jaj!

Pewnie za 20 lat, któraś z moich Wnuczek, przeglądając moje zapiski spięte w segregatorze, przeniesie je do komputera, a być może innego, bardziej nowoczesnego nośnika pamięci. Stwierdzi przy tym, że po co się wysilać, kręcić, macerować, czekać aż skruszeje, próbować, itp., itd. Bo wszystko będzie można dostać w postaci tabletek, każda o smaku innej potrawy, ale wszystkie wedługg starodawnych receptur Babuni!

poniedziałek, 14 grudnia 2020

CIUT, CIUT PRZYŚPIESZAM!

Udało się mi uchwycić jednodniową Panią Zimę, która i owszem, poprószyła śniegiem i trochę kwiatów na szybach pomalowała, ale na następny dzień poszła sobie w siną dal! Ale dobre i to, bo pewnie za jakiś czas w ogóle już jej nie spotkamy! Oby jednak nie, bo co te moje Prawnuki będą wspominać zimowego?



Moja rwa ma się dobrze, chociaż jeszcze do niedawna ledwo chodziłam. Na całe szczęście, fizjoterapeuta nad nią kilkakrotnie mocno pracował, a ja też byłam "usłuchaną pacjentką", słuchającą zaleceń, aby jak najmniej siedzieć i chodzić. Straszna sprawa, ale co było robić! Leżałam , półleżałam, rzadko siadałam, jeszcze mniej chodziłam i nawet rower poszedł w odstawkę. Co można w takich pozycjach? Oczywiście czytać! To czytałam, i czytałam i czytałam do imentu. Na całe szczęście miałam spory zapas z biblioteki, a na koniec Synek jeszcze podrzucił Cherezińskiej Drogę Północną, której trzeci tom akuratnie mam na ukończeniu. Przy okazji zliczyłam moje przeczytane książki w tym roku, i aż mną wstrząsnęło, że jest ich dokładnie już 95! Sama siebie podziwiam!
W rzadkich chwilach udało mi się coś tam wykonać na Święta. I tak, dla mnie przedwczoraj uplotłam wianek na drzwi wejściowe, a przedtem kilka wieńców świątecznych, z których ten ostatni poleciał do Chin.





Zabrałam się także za bombki. Pod kopułką chodził mi obraz pewnego schematu, który zawsze chciałam mieć! Oj, co się naszukałam! Ale znalazłam i zaczęłam dziergać, mając tylko do dyspozycji akrylowe kule o średnicy 19cm. Gdy jakoś udało mi się zrobić pierwszą połówkę stwierdziłam, że chyba zbyt duża ilość motywów będzie. Sprułam! Potem ilość motywów mi się zgodziła, ale za dużo było okrążeń. Znowu sprułam, i dopiero teraz mam to, co powinno być! A powinno być to:


Jak już zrobię w całości te dwie, które koniecznie uparłam się zrobić, to pokażę!
A dzisiaj, po długim czasie wsiadłam na rower, i to było to, co lubię najbardziej, i bez czego czuję się jak bez ręki! Póki co, jeszcze nie mogę szaleć, jak jeszcze parę tygodni temu, ale spokojna jazda, bez napinki, tylko po prostym i bez górek...... No cóż, jak się nie ma co się lubi, to się lubi, co się ma! Na całe szczęście jest jezioro na wyciągnięcie ręki!







 

wtorek, 1 grudnia 2020

DWA LATA, DWA DNI I 12 GODZIN!



W domu moich Rodziców zawsze rozbrzmiewała muzyka, przede wszystkim z płyt, których była całkiem spora kolekcja. No, i jak to w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku, były to płyty winylowe. 

Moja Mama uwielbiała Mieczysława Fogga i Mieczysława Wojnickiego! I właśnie tego ostatniego piosenkarza wspomina się u mnie do tej pory! Z bardzo prostego powodu! Otóż, jeszcze będąc małą dziewczynką, urzekła mnie jego piosenka o Monice w czerwonym sweterku i bielutkich trzewikach, pomykającej na tafli lodu! Przyrzekłam sobie, że jeśli kiedyś urodzę Córeczkę, będzie miała imię z tej piosenki właśnie!
Wczoraj minęło 46 lat od czasu, gdy  skoro świt - o godzinie szóstej rano -przyszła na świat Monika - dziś już mama dorosłych dzieci - mego najstarszego Wnuka i starszej Wnuczki!!

Od dzieciństwa wczesnego także, uwielbiałam czytać! Dosłownie "połykałam książki", i mam tak do dzisiaj. Tyle tylko, że aż tak bardzo jak kiedyś, nie przeżywam sytuacji i przygód książkowych bohaterów. Ale! Dawno temu, wpadła mi w rękę książka, a w zasadzie zbiór nowel. Jedna z nich  opisywała rozmowy pewnej bardzo chorej, ciężarnej Dziewczyny ze swym jeszcze nienarodzonym dzieckiem. Dziewczyna ta była na milion procent pewna, że to będzie chłopiec i da mu na imię Łukasz! Niestety, nie udało się jej uratować! 
Płakałam czytając i już wiedziałam, że jeśli będziemy mieli Chłopca, będzie miał takie właśnie imię! 
Jutro - o godzinie osiemnastej - miną 44 lata, gdy urodziłam Łukasza - dzisiaj ojca Nastolatki!

Ot, taka sobie  opowieść! Z kropelką czerwonego wina - na Zdrowie moich Dzieci!






piątek, 20 listopada 2020

NADAL HARDCOROWO!

Chciałam aby coś się działo! To miałam! Na własne życzenie oczywiście!

Bo po tygodniu pobytu na odtruwaniu lekowym, Sąsiadka poprosiła o odebranie jej skoro świt, gdyż po dwóch-trzech godzinach musi do kliniki poznańskiej się udać na terapię! Całe szczęście, miała nagrany dowóz przez swą Psiapsiółkę! Wstałam o godz. 5.00, o 5.30 wsiadłam do mej corsy i o 6.10 odebrałam  Sąsiadkę z pobliskiego szpitala. Potem jeszcze wypiłyśmy kawę, policzyliśmy forsę, którą mam się zaopiekować, zapisałam co,  i ile jest w szkatułce z biżuterią ( brylanty, perły i insze precjoza), i...... pożegnałyśmy się. Na trzeci dzień dzwoni i pyta o me samopoczucie, bo Ona ma chyba wirusa, a i jej Psiapsiółka też się źle czuję! I Ona wraca na własne śmieci, na kwarantannę! Noż jasna i jaśnista z ogonkiem!!!! Ja nie wiem, dlaczego w klinice jej nie zrobili testu, dlaczego ją wypuścili "bez nic", dogadać się nie szło! Co było robić, zawiadomiłam Progeniturę, że idę na izolację, i tyle! Następnego dnia w środku nocy zawiadomiła, że jedzie do szpitala. Za niedługi czas zerknęłam przez okno, zobaczyłam "kosmonautę" i byłam przekonana, że ją zabrali, i chociaż nie od strony naszej, ale pewnie od strony jeziora. A na drugi dzień widzę, że ktoś jej beemwicą jedzie! Za chwilę wraca, i znowu po godzinie jedzie. Ki diabeł, sobie myślę, ale nawet mi do głowy nie przyszło, że sąsiadka nie dała się zawieźć do szpitala, przyjęła tylko leki i siedzi teraz na kwarantannie. Gdyby nie zawiadomiła mnie o tym fakcie po kolejnym dniu, to nadal przekonywałabym niektóre pańcie twierdzące, że Ona uciekła ze szpitala, bo to nieprawda!  A potem zaczęłam kombinować! Skoro ktoś ją zaraził, to jedynie dzień przed tym, co ją odbierałam. Bo do zarażenia mnie miała 3 dni, a to był prawdopodobnie dzień drugi. Dlatego ja byłam zdrowa, a jej Psiapsiółka się nie uchroniła przed wirusem. Sąsiadka zatem siedzi w domu, wypoczywa, bo jednak nawet po minięciu kwarantanny nie jest się zupełnie zdrowa. Wręcz przeciwnie, niemoc człeka ogarnia okrutna! Rzadko jadę do miasta po zakupy, ale jeśli trzeba, to jej też robię, bo jak to zwykle bywa: "przyjaciół poznaje się w biedzie". Jestem ostrożna! Dzwonię do niej, Ona otwiera bramę tylko na metr, wchodzę, zostawiam zakupy przed drzwiami, i tyle! 

W międzyczasie Synek-Muminek zawiadomił, że chyba ma "koronę"! Już prawie chciałam się wyładować, że to pewnie przez to, iż Synowa jest przeciwmaseczkowa, i do tego jeszcze buntuję "Młodą", ale ugryzłam się w język! 5 dni trwało, zanim uzyskał Teleporadę! Na całe szczęście to był dubelt: zapalenie gardła i zapalenie zatok! Niestety, po 4 dniach brania antybiotyku, poprawy nie ma. Dobrze jedynie, że gorączka była jeden dzień! A dzisiaj w czasie rozmowy, gdy usłyszałam, że nadal go to trzyma, ale zapomniał, jaki lek stosował w ubiegłym roku na tą samą przypadłość, zapytałam, czy korzysta z e-recept! No i po nitce do kłębka doszedł do własnego miejsca na e-pacjent, i znalazł nazwę leku. Zaraz się zobowiązałam, że sobie też na tym portalu zrobię profil zaufany, aby w razie draki ( pamięć jest zawodna) być przygotowanym zawsze!

Co u mnie? U mnie króluje zapalenie nerwu kulszowego! Bo przecież spokojnie ze mną być nie może, skoro pół wieku obywałam się bez choróbsk, nie było u mnie żadnych leków, a teraz ?  Po prostu - "NALEŻY MI SIĘ!" Udało mi się dostać do kolejki u najlepszego masażysty w pobliskim mieście! Pierwsza wizyta trwająca 45 minut, to hardkor! Bolało, jak wszyscy diabli! Poza tym, nie rozumiałam dlaczego masowana jestem od stóp do głów! Ale nie dziwota, że ja zupełnie nie kojarzyłam, o co "kaman", skoro nigdy takim doświadczeniom poddawana nie byłam! W każdym bądź razie mam leżeć, albo chodzić! Skoro z chodzeniem kłopoty, to zorientować się, jaka długość  spacerowania jest mi bliska, i podzielić przez trzy, aby wiedzieć na ile mogę sobie pozwolić! Zabronione siedzenie, a rower to tylko stacjonarny, z pozycją wyprostowanego tułowia, aby się nie nachylać! No i odpowiednie ćwiczenia! Nie byłoby kłopotu, gdyby nie to leżenie. Dlatego teraz mnie mało na blogach, bo po prostu w takiej pozycji nie za bardzo można pisać! Ale czytam, i jestem jakby na bieżąco ze wszystkim co się u Was moi Mili dzieje! O robótkach to już w ogóle można pomarzyć, dlatego już dzisiaj wszystkie moje Blogoulubione, do których wysyłałam kartki świąteczne, przepraszam! W tym roku kartek nie będzie! Jedynie mail lub  sms! U mnie, na wsi, poczty nie ma! A jeździć do miasta w kolejki pocztowe nie bardzo mi się uśmiecha!

Dla lepszego samopoczucia zdjęcia sprzed tygodnia, gdy jeszcze jeździłam na rowerze, lub robiłam sobie wieczorne przechadzki!


O Świętach BM pamiętam mimo wszystko! Piernik staropolski nastawiony!
I cały słoik skórki pomarańczowej usmażony!
A poniżej spacery moje, w różnych porach dnia!






















sobota, 7 listopada 2020

WYSOKIE OBROTY!

 Prawie cały ostatni tydzień miałam tak zwariowany, że aż nie do uwierzenia!

Wpierw przeboje z sąsiadką! Mam po drugiej stronie ulicy taką, która jest aktualnie na życiowym rozdrożu. Mieszka o parę lat później niż powstał zalążek MBD, i do niedawna tylko kłaniałyśmy się sobie z daleka! Do czasu, ale to akurat teraz nieistotne. Po prostu w pewnej dość stresowej dla mnie sytuacji pozwoliłam sobie ja nawiedzić! Pomocy nie otrzymałam, ale..... sama pomoc niosłam i niosę czasami do teraz. Sąsiadka jest aktualnie na etapie wychodzenia z depresji i lekomanii. Pomocy ze strony przyjaciół żadnej, Rodzina za granicą, a z drugą połową, w stanie wojny przedrozwodowej! No! To wiecie, rozumiecie!



W każdym bądź razie, doszła ta moja Sąsiadka do wniosku, że czas skończyć ze spadaniem w dół, trzeba zabrać się za siebie. Udało jej się załatwić najpierw detoks lekowy, a potem leczenie psychiatryczne. I dobrze! Tylko jakoś nie przewidziała, że dotychczasowi przyjaciele mają ją w głębokim poważaniu, i nie było nikogo, kto by ją zawiózł do tego maciupkiego szpitalika - 25 km od nas! No, to ją tam zawiozłam! A po trzech dniach dowoziłam niezłą torbę prowiantu, bo ktoś ze  współ pacjentów spożył to, co sobie w lodówce trzymała. 

Sąsiadka ma trzech synów. Dwóch jest w Niemczech, bo tam pracują i doglądają majątku ich rodzicieli. Najmłodszy, w klasie maturalnej, mieszka z matką. Według mnie, "ciamciak" do kwadratu. Nie mnie oceniać wychowanie tego młodziana, ale ja sobie nie wyobrażam, abym musiała po nim sprzątać, zmywać naczynia, robić porządek w pokoju, wozić na korepetycje, i jeszcze do tego nie mieć nic na przeciw, że co rusz zostaje na noc jego dziewczyna! No, ale ja starej daty jestem przecież!



Gdy Sąsiadkę zawiozłam do lecznicy, poprosiła o podlewanie kwiatów. Zgodziłam się. Ale w międzyczasie był jej Synek i poprosił o klucz, bo zapomniał wziąć swojego (ja dostałam swój, aby nie musieć zgadywać, kiedy młodzian będzie w domu). Dałam, czemu nie! Ale okazało się po wyjeździe młodego do swej lubej, że dostałam klucz z felerem, a na dodatek złą instrukcję miałam co do otwierania bramy z naszej strony ulicy i z strony od jeziora. I zaczęła się zabawa z samoistnym włączaniem się alarmu! Wprawdzie po pewnym czasie wyłączał się sam, ale co nerwów się najadłam to moje. Zwłaszcza jak przyjechali ochroniarze z firmy i trzeba było się nieźle tłumaczyć! Uff! Dobrze jednak, że Sąsiadka, po jej przywiezieniu na swoje pielesze, była pełna energii, i całą sytuację opanowała. Od wczoraj jest Ona w klinice ( zawiozła ją jednak któraś z psiapsiółek), i zostanie tam do końca roku! Mnie zostają kwiatki. Stosów naczyń nie ruszam, bo to nie moja działka. Jak młody wszystko zużyje, to może pomyśli, iż naczynia należy po sobie myć!



 W międzyczasie pojechałam do mego Ortopedy. Bez specjalnego powodu, ot tak, aby się pokazać, zdać relację z tego co robiłam, jak postępuje rehabilitacja, co mi przeszkadza w funkcjonowaniu dolnych odnóży, a co daje nadzieję na lepsze, i ewentualnie przedyskutowanie, co dalej. Badał mnie, badał, i na koniec zapytał, kiedy miałam ostatnio rentgena nóg w obciążeniu! A ja - ?????? ?????? Dostałam zatem skierowanie i ...mam się pokazać za tydzień. To był wtorek. A w środę, siedziałam sobie z książką przy boku, w tle grała muzyka na rmf classic, gdy usłyszałam, że będą nowe zakazy! Co zrobiłam w związku z tym? Ano, zerwałam się i mając w zanadrzu dwie godziny, pojechałam do pobliskiego szpitala, aby zrobili mi rtg. Oczywiście, jak zobaczyli skąd, to nie, nie możemy, bo rejonizacja! A jak zapłacę? To owszem! Ile? 100 zł!!!!! Zazgrzytałam zębiskami, zapłaciłam, i za pół godziny odbierałam płytkę z fotkami mych nóg! Wróciłam do domu, i myślę.... zadzwonić do mego ortopedy na jego telefon teleporadowy, czy nie? Poprosić o zmianę terminy na jutro, bo za tydzień, to może się nie udać, czy nie? Na szczęście stwierdziłam, że co mi tam, dzwonię! 



I dobrze zrobiłam! Odpowiedź była zwięzła - oczywiście, przyjechać! Synek- Muminek nie robił problemów! Pojechaliśmy! Pan ortopeda długo oglądał zdjęcia, w końcu orzekł, że prawa noga nie artroskopii winna być poddana, ale całkowitej wymianie stawu kolanowego na sztuczny, i co ja na to! Zgłupiałam i mówię, że : doktorze, ale ja nie mam tyle oszczędności, aby taka operację zapłacić! Usłyszałam tylko: " a czy ja mówię o pieniądzach? zrobię wszystko, by miała pani to zrobione w ramach nfz! Wystawiam skierowanie, proszę o dane osobowe szczegółowe. Wprawdzie teraz wszelkie operacje są zawieszone, ale gdy tylko ruszą, to..... !!!!

No! Co mogę teraz?  Czekać!!!



poniedziałek, 2 listopada 2020

.....


 Słuchaj! To jest zwyczajne świństwo,

tak się nie mówi do widzenia!

Nie można wyjść ot tak,

w połowie snu, w pół marzenia!

Jeszcze wirują Twoje myśli,

jeszcze się Tobą ogień pali!

Pod zimnym światłem gwiazd, 

tak ciężko żyć tym, co zostali!

niedziela, 25 października 2020

TAKIE TAM!

 Pierwszy tydzień rehabilitacji kolanek za mną, od jutra zaczynam drugi! Jestem zadowolona, że na wizycie fizjoterapeutycznej poprosiłam o termin popołudniowy. Na triażu prawie żadnej kolejki, a potem wszystko  odbywało się szybko, na zasadzie : wpadam na pół godziny przed końcem, i z marszu mam pole magnetyczne, laser i prądy tens. A jakie luksusy! Wszystko w pojedynkę, zero towarzystwa , no i dezynfekcja do kwadratu. I już mnie nie ma! Aby nie było tak zupełnie fajnie, to nóżęta nadal się buntują. Chyba mnie dopada rwa kulszowa po prawej stronie. Do mego fizjoterapeuty nie idzie się dodzwonić, więc poszukałam w necie podpowiedzi na YT, i sama się gimnastykuję. Nawet z małymi sukcesami, bo okazało się, że najlepiej się czuję  po "kołysce" i "rozciąganiu baletnicy"! Do tego "rowerek", "koci grzbiet", "bird dog" i "dead bug"!

Ostatnie obostrzenia staram się omijać łukiem szerokim. Odkryłam, że na rower najlepiej nadaje się maseczka, którą wyszydełkowałam sobie w marcu, a której nie używałam dotąd, bo jednak miała rację Koleżanka Renia, że to do niczego się nie nadaje. No i okazało się, że najlepsza, bo jakby nie było, na paszczy coś mam, ale najważniejsze, że można w niej normalnie oddychać. Akurat dla mnie to i tak śmieszne, aby na rower toto nosić, ale skoro to nie jest jazda sportowa, tylko rekreacyjna, to niech będzie! Na promenadzie nadjeziornej rowerzystów można na palcach jednej ręki policzyć, a na posterunku i tak nikogo nie ma, bo z miasta bardzo rzadko funkcjonariusze przyjeżdżają.

Dzisiaj obchodzilibyśmy Urodziny Ślubnego. Wczoraj zrobiłam porządek na cmentarzu i upiekłam szarlotkę. Dzisiaj w porach rożnych odwiedziło mnie Szwagrostwo, no i Progenitura z Wnuczkami. Machnęliśmy całą blachę tej szarlotki z dodatkiem lodów waniliowych. Wypiliśmy po lampce wina i uznaliśmy, że obowiązek Wszystkich Świętych mamy także załatwiony!

A na trawniku życie nocne ma się dobrze. Efektem tego są kopczyki krecie w wielkościach takich, jakich ja jeszcze nie widziałam. Zresztą nie tylko ja się tym kopcom dziwuję! Nie wiem, ale wygląda na to, że te stworzonka jakąś rywalizację prowadzą, który z kopczyków większy! Nie robię nic z tym, bo nie ma sensu, i tak przelezę, gdzie chcą.  Dawno temu, gdy mieliśmy tylko domek letniskowy, był czas, że na niecałych 200m było prawie 100 pagóreczków. Wtedy Ślubny założył specjalną siatkę i od nowa założył trawnik, który przetrwał  dość długo, bo ponownie trzy lata temu się pokazały. Ale wtedy to czekałam do wiosny i wtedy z sąsiadem przepuściliśmy szturm. Teraz też poczekam!


Ach, i temat najważniejszy, którym muszę się się podzielić!!!

Tak, mamy nowego członka Rodziny!!! :-)))))))) Wnuk ze swoją ukochaną Chinką pobrali się. Ślub był cywilny. I skromny. Prócz Pary Młodej i Świadków, byli Jej Rodzice  oraz Brat z Żoną i Dzieckiem!

Kiedy ktoś od na tam pojedzie, nie wie nikt, bo u nas pandemia, a Chińczycy mimo, że u nich już spokój, i tak wszystkich przybyłych odsyłają na dwutygodniową kwarantannę! Córka szykuję paczkę z drobiazgami dla Młodych, a ja dołożyłam mały prezencik w postaci białego kompletu podkładek pod kubki i obrączek na serwetki!


Trzymajcie się Wszyscy Zdrowo!

I nie dajmy się siłom zła!