wtorek, 21 stycznia 2020

ŻYLI SOBIE.......

......Babcia Stasia  i Dziadek Walery!



Wprost cudowni oboje!!!
Byli jak ogień i woda! Kochani przez wszystkich wnuków. A wnucząt było 7 sztuk: 4 nasze, 3 ciotczyne ( mego Taty Siostry). Był też taki, nie wiadomo jaki, o którym dopiero w dorosłym życiu, my , wszystkie wnuki dowiedzieliśmy się, co On za persona, i czemóż tak ważny. Ale to inna historia!

Dziadek - wysoki, szczupły, pełen werwy, ale surowy w obejściu. Głos miał zawsze donośny. Uwielbiał wódeczkę w małych ilościach, a zawsze, kiedy jechaliśmy do niego, już od progu pytał mego Tatę, "a ćwiarteczka jest?" Była zawsze. Bo nawet przez myśl mojemu Tacie nie przyszło, że mogłoby być inaczej. Swoją drogą, jak tak się zastanawiałam kiedyś, Dziadek nie żądał niczego więcej. Ta ćwiarteczka naszej polskiej wódki, przywieziona przez jedynego syna, który mu zwalał przy tym czworo wnuków, a na dodatek czyniła to samo jego Córka ( moja matka chrzestna- Taty starsza siostra) ze swoją trójką, zadawalało Go po stokroć i więcej!!!
Dziadek Walery, na pozór groźny, niby prosty, potrafił nas wprowadzać swymi opowieściamu z czasów II wojny światowej w taki nastrój,, że nie da się tego opowiedzieć, a Babcia mogła nas wołać na posiłek, i wołać, i wołać, a nikt się nie ruszał spod dziadkowych kolan, zafascynowany do imentu! A muszę jeszcze dodać, że Dziadek był jedynym mieszkańcem swego miasteczka, położonego na skraju Borów Tucholskich, który powrócił z Dachau. 
We wszystkie ważne rocznice, ubierał się galancie, uczestniczył we wszystkich uroczystościach ZBOWID-owskich, prężąc się z biało-czerwoną szarfą na piersi, przed pomnikiem pomordowanych, lub trzymał wartę honorową koło obelisku, ku pamięci tych wszystkich, którzy z wojny nie wrócili.     Dziadek hodował kozy!!! To na tamte odległe czasy była hucpa i wstyd! Jak można było? Toć to zwierzęta nieczyste, które tylko u Żydów i inszej biedoty były?! Ale Dziadek Walery był ponad to, ponad wyzwiska i szydrstwa sąsiadów. Miał jakąś taką nieprzepartą pewność, że kozy - to jest to!!! Jaka szkoda, że nie ma Go w dzisiejszych czasach. Byłby niekwiestionowanym autorytetem, hodując te sympatyczne zwierzęta. W każdym bądź razie, nawet gdy będąc u Dziadka musieliśmy paść kozy, nie było to dla nas uwłaczającym zajęciem, Właśnie dlatego, a może przede wszystkim, że Dziadek potrafił w nasze dziecięce głowu wpoić prawdy  znane od wieków, szybko stały się one naszymi i uważaliśmy je za prawdy obsolutne!
Dziadek był cieślą, i tą ciesiółkę zaszczepił mojemu Tacie, który był nauczycielem, tak jak nasza Mama. A jak wiadomo nie od dzisiaj, nauczyciele byli zawsze słabo opłacani. Ale Tato potrafił robić proste meble, różne przedmioty przydatne w gospodarstwie domowym. A Mama z tego korzystała, bo jak mówiła moja druga Babcia  ( Maria ) , do wyższych celów była stworzona, a nie do zwykłego życia! ;-)
My, wnuki, uwielbiałyśmy Dziadka Walerego - gospodarza. Kiedy mogliśmy, na specjalnej maszynie uczyliśmy się ciąć sieczkę z zielonego dla kaczek, robić mieszałkę dla gęsi, dusić żarełko dla świnek, na centryfudze odcedzać maślankę na masło. Byliśmy najszczęśliwszymi dzieciakami na świecie! Dziadek pokazywał nam wszystko! Jak się robi okarynę, kiedy należy sadzać do drewutni kury na jaja, czego należy wymagać od kogutków, jak obsługiwać maszynę do robienia brewionek, którymi paliło się w kuchni, albo jak się robi szczapki do rozpałki! A nas nic nie dziwiło, wszystko było niezmiernie ciekawe. I nawet nie pisnęliśmy, kiedy wbrew zakazom skakaliśmy na słomie dla kóz, za co byliśmy karani "pupowsrząsami"!
Lubiliśmy także, jak "od wielkiego dzwonu" Dziadek pokazywał nam stare, przedwojenne roczniki dwutygodnika "Mucha". Jakie to było ciekawe!!!!Dzisiejsze kolorowe dzienniko mogą się schować! Mogliśmy godzinamu sylabizować, ogladać, dyskutować nad zdjęciami, satyrą lub humorami. Dziadek nas kochał, a my mieliśmy za nic jego srogą minę, bo wiedzieliśmy, że zawsze nam przebaczy każdą psotę!

Babcia Stasia, zwana Babisią!
To była dziadkowa druga żona. Zawsze niby w cieniu pierwszej, zwłaszcza, że ciotka ( Taty siostra) to ciągle podkreślała. A była chodzącą Dobrocią, Miłością i Radością!
Pierwsza Babcia zmarła w czasie wojny, znamy ją tylko ze zdjęć, z których patrzy na nas srogo, bardzo poważna, wysoka pani. A Babisia nie miała własnych dzieci. Na dodatek, nasz Dziadek mocno ją doświadczył, kiedy krótko  po powrocie z wojny, wdał się w romans z jej siostrą, a efektem tego był potomek płci męskiej, którego się rzeczona siostra Babisi wyparła, i nie było innego rozwiązania, jak wychowywanie tego dziecka przez oboje Dziadków! Aby było śmiesznie, to później swatano mnie z tym przyszywanym kuzynem - bratem, ale go nie chciałam! Takiego łysola! Na dodatek starszego o pięć lat? Za nic w świecie!!!!
Wbrew wszystkiemu, Babisia była ponad to! Szczuplutka, wiecznie ruchliwa, zawsze z uśmiechem na twarzy, Na głowie miała ułożone nad czołem 4 rurki z włosów, a z tyłu głowy , przewiązany aksamitką koczek z 6 rurek. Nikt nas nie wyobrażał sobie Babisi w innej fryzurze!
Babcia Stasia w ogóle nie bała się Dziadka Walerego. Chyba jak to się teraz mówi, owinęła go wokół palca, bo robił wszystko, co u zadała!
Babisia była bardzo pobożna. Zawsze powtarzala, że musi z nas ( czyli dzieci naszego partyjnego ojca) wyrzucić diabła! Gdy gościliśmy u Dziadków, każdego wieczora trzeba było uklęknąć na podłodze, na gołych kolanach, przed obrazami z sercem gorejącym Jezusa, i przed Dobrotliwą Matką Bożą! Dziadek z Babcią odprawiali różaniec, a potem dwie litanie, w zależności od tego, co to był za czas święty. I tak co dzień, to samo. Nie było  zmiłuj się, że ktoś wstanie, że zajęczy bo kolana go bolą. Można było cały dzionek hałasować, biegać po miasteczku, po łąkach, po lesie, ale..... wieczór, to była świętość! Ta litania, ten różaniec, to skupienie nad modlitwą!
Babisia przeżyła Dziadka o 10 lat. Gdy miała 65 lat, kupiła sobie motorower. Całe miasteczko patrzyło z niedowierzeniem, a także z podziwem, jak nasza Babisia szalała motorkiem po ulicach!!! Byliśmy z niej niesamowicie dumni!
Ale radość szybko się skończyła, bo Babcia Stasia pewnego dnia jakoś tak źle upadła i złamała sobie miednicę. Wtedy zaczął się dla niej koniec. Dożywała swoich ostatnich dni leżąc, potem już nikogo nie poznawała, ale byla otoczona nasza miłością. Myślę sobie czasami, że gdyby miała swoje własne dzieci i wnuki, nie umiałyby chyba one tak Jej kochać, jak my! Była dla nas opoką, pocieszycielką, doradcą i ostateczna instancją w kwestiach karnych!
Czasem mam takie wrażenie, że moje zwariowania, ktore czasem mnie dopadają, są dalekim echem Babci Stasi - Babisi, która uwielbiała ludzi, lubiła muzykę, dobre towarzystwo i nade wszystko kochała życie!
Kochani! Niech nasze Babcie i Dziadkowie żyją z nami nawet wtedy, gdy już przeszli na "Drugą Stronę"!
Niech są zawsze w naszej wdzięcznej pamięci!
I pamiętajmy: też jesteśmy Babciami oraz Dziadkami naszych Wnucząt! Niech relacje z nimi będa dla nas najwyższym priorytetem !!! 




sobota, 18 stycznia 2020

JUTRO - RODZINNE ŚWIĘTOWANIE!!!


Ufff! Ledwo zipam!!!
To ciekawe, Jeszcze parę lat temu, byłam nie do zdarcia. Wszystko mi się " w rękach paliło"!
A teraz? Teraz to szkoda gadać, no po prostu - szkoda!!!
Ale jak się nie da szybko, to robi się powolutku, pomalutku. I tak też postępuję. Nóżyska bolą? Bolą! To sobie siadam na stołeczku, na sam przód wszystko sobie przygotuję, aby mieć pod ręką, i chwatit!
Ach, bo jutro u mnie, całe dwa dni przed faktyczną datą, Dzień Babci i Dziadka! Bo inaczej się nie da abyśmy byli wszyscy! Gdyż ponieważ, albowiem, Synek -Muminek, akuratnie 21 stycznia jedzie do Gdańska, zdawać na Polibudzie egzamin dyplomowy! No! I łezka mi się w oku zakręciła, bo Ślubny nie doczekał, a byłby tak samo dumny z niego jak ja!
Bo z tym Synkiem to były przeboje dawniej, oj były. Zdolniacha matematyczna, za ojcem, ale za mamusia chyba miał gen radosny, który we wszystkie zabawy i cuda-wianki go popychał. Matura na piątkach prawie, o kilku czwórkach  nie wspominam. Na polibudę w Szczecinie się dostał, aby studiować fizykę, a konkretnie nową zupełnie w tamtym czasie gałęź nauki, czyli optoelektronikę. I popłynął młodzieniaszek!!!! Co dwa tygodnie wpadał do domu, a jak wracał, to w lodówce tylko światło zostawało! Uczył się! Tak dokładnie się uczył, że przez trzy lata nie potrafił dostarczyć indeksu na dowód, że i owszem, się uczył, a także zdawał. Zawsze były jakieś wymówki. Tatuś wierzył bez zastrzeżeń, ja niekoniecznie. W końcu zagroziłam odcięciem od źródła! Myślało dziecię, że żartuję! A mnie nie było do żartów, bo akuratnie mieliśmy ogromny dołek finansowy, bo to i ja bez pracy, a u Ślubnego przestoje przed podpisaniem lukratywnego kontraktu z Francją. Był taki miesiąc, że "furt" ziemniaki tylko były, w przeróżnych postaciach of course. Tylko piesia nasza miała lepiej! Ale wspominam to teraz z przymróżeniem oka, bo po kolejnym razie bez indeksu, został Synek bez środków do życia, i musiał sobie poradzić. Zawiesił studia, poszedł do pracy, sekundowała mu jego Dziewczyna, teraz Synowa. Wrócił po jakimś czasie w nasze strony, zaczął jakby od nowa, co była nieprawdopodobnym stresem, bo jednak szczecińskie zarobki, a nasze, to niebo i ziemia. Ale znał angielski, to szybko go wydelegowano do Finlandii, i wtedy dopiero pokazał na co go stać.  I bardzo dobrze! W swej pracy, po dekadzie, jakby się zatrzymał, bez możliwości awansu. Te studia, to spojrzenie w przyszłość! Wiem, że mu się uda! Bo przecież to moja krew!!!
Jutro, dawno nie organizowany przeze mnie - rodzinny obiad! Będzie rolada z mielonego, nadziewana własnoręcznie zbieranymi przeze mnie na jesieni prawdziwkami! Dla Dziewczynek dodatkowo klopsiki, bo te Małolaty mają niekiedy na wszystko "długie zęby"
A na podwieczorek  duża blacha szarlotki, ( akuratnie się chłodzi), a w zamrażalniku leżakują waniliowe lody!

Czyli - czas wracać do normalności!!!

wtorek, 14 stycznia 2020

NASI BRACIA MNIEJSI -ZAWSZE POŻĄDANI???

Oj, chyba niekoniecznie wszyscy! Bo na ten przykład taka pliszka...ogonkiem ku naszej uciesze pomacha, udaje zawsze, że jej nie ma, a w ogóle to taki rarytasik mały jest!
Albo szpak! Cudnie mu się piórka mienią w słońcu. Potrafi po trawie łazić do bólu, ale wszystko po to, aby w dziubku była odpowiednia ilość robaczków, którymi uraczy swoją progeniturę!
W dni jesienne, a także zimowe, które się pomyliły z wiosną, na moim tarasie przycupnie czasem taki zbłąkany wędrowiec, którego nawet nie idzie określić, co do "nacji".
Najbardziej mnie za to wkurzają gryzonie, co to udają, że ich nie ma, a potem się okazują, że są jak najbardziej, i jeszcze do tego czynią szkody w plenerze trawnikowym! I żeby tylko to! Ale nie! Zaraz wszystkie koty z okolicy ciągną w to miejsce ( moje, aby nie było wątpliwości), rozgrabiają wzgórki, rozprowadzają dokoła, bo uwielbiają się w takich miejscach załatwiać! WRRR!
I mogłabym nawet to wszystko zdzierżyć, bo w końcu wyuczonym biologiem jestem, chociaż nie praktykiem, ale....Pisałam także niedawno, że wpadłam na krawężnik moim autkiem? Pisałam. Także to, że trzeba było do warsztatu jechać, też pisałam? Pisałam.  I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że po tym zdarzeniu, dwukrotnie spotykaliśmy się z szefem od samochodów, dwukrotnie odbierałam autko już naprawione, a potem znowu nie dało się jeździć, bo bunt był, prychanie, stawanie w drodze i przeróżne inne, dziwne odgłosy! O moich nerwach nie wspomnę. Po drodze było podsumowanie starego roku naszego Stowarzyszenia - bardzo merytoryczne i nie tylko; także witanie Nowego Roku, co było bardzo smaczne i nie tylko. A moja corsa wciąż się buntowała!
Trzy ostatnie dni też spędziła w warsztacie! Gdy dzisiaj Szef zadzwonił z konkretnym pytaniem, to się zadziwiłam niepomiernie. Bo spytał o zwierzątko leśne, lub domowe, które uwielbia gryźć! Takie, jak to na ten przykład!

I znalazł się winowajca. To albo kuna, albo łasica. Są bardzo podobne do siebie, to fakt. Faktem jest także to, że w ubiegłym roku taki lokator ulokował się pod domkiem gospodarczym. Ale gdy tylko go zoczyłam, co wieczór urządzałam dziką muzykę po kamieniach, aby sie toto wyniosło! Widać się zemściła, bo kable były ponadgryzane i dziw, że jeszcze w ogóle jakoś jeździłam!
Także ten: panowie mechanicy samochodowi zamontowali specjalny odstraszacz ( widać, że to nie taka rzadka przypadłość), kabelki odnowili i.... mam nadzieję, iż niespodzianek już nie będzie!
Swoją drogą, narodziła się taka myśl u mnie, że może zrezygnować z zadaszenia, a sklecić coś na kształt lekkiego garażu??? 
Jakiś pomysł z zewnątrz by się przydał! Albo sen ze Ślubnym w roli głównej, który z niebieskiej chmurki podpowiada!

sobota, 4 stycznia 2020

COŚ NIE BARDZO WYCHODZI!


Czasem słońce, czasem deszcz, jak mówią Hindusi, a u mnie lekko pod górkę w tym Nowym Roku!
Trochę ubyło z portfela, trochę przybyło siwych włosów na głowie, trochę się nawrzucało samej sobie "tego i owego', aby postawić do pionu.
A zaczęło się w czwartek. W ramach popierania lokalnej społeczności, pojechałam z kilkoma Kolażankami do miasteczka na późno wieczorną inscenizację " Sulwestra Państwa Dulskich". Spektakl jak najbardziej się udał, Młodzieży i Instruktorowi słusznie należały się owacje. 
Powrót już prawie się odbył, miałam tylko ostatnią Koleżankę do podwózki, gdy wjechałam w część wsi, w której prawie nie bywam. A tam uliczki, wąskie, krótkie i co chwilę pod górkę. I stało się!
Tenia wysiadła, ja ruszyłam pod góreczkę. Z lewej strony wyjechał jakiś samochód, kierując się w dół. Dojechałam wolno do ulicy poprzecznej, i zamiast spojrzeć przed siebie, popatrzyłam w lewo, czy mam wolny przejazd do głównej ulicy.... i.... gazu!!! I wpadłam na wysoki krawężnik, który mnie zatrzymał! Ze zgrzytem i warkotem, co uświadomiło mi, iż dobrze nie będzie.
I nie było, ale o tym dowiedziałam się nazajutrz, gdy po długich rozważaniach wszystkiego za, i przeciw, doszłam do wniosku, że tylko specjalista może moje wątpliwości rozwiać, lub nie. Bo żadnej gwarancji tego, iż wszystko w autku gra - nie ma.
Pojechałam zatem z miną zbitego psa, do warsztatu zaprzyjaźnionego, i dowiedziałam się po kilkunastominutowym przeglądzie, że owszem, kurtyna przednia osłaniająca wprawdzie nadwyrężona, ale.....oderwany jest przewód od chłodnicy, i dotyka silnika. Trzeba spawać, bo może być kłopot bardzo, bardzo duży!
No! I tyle w temacie!
Ciekawe, że jadąc w długą trasę ( ostatnio prawie w obie strony było 600 km ), jakoś człowiek, czyli ja, potrafi się skoncentrować, i dojedzie oraz wróci bez żadnych komplikacji. Wystarczy jednak, że jest się na własnych śmieciach, i podświadomy gieroj się włącza! Inaczej sobie tego nie umiem wytłumaczyć!
Na całe szczęście, mam takie dziwne usposobienie, że jeśli się w czymś pomylę, to nigdy potem ta sama pomyłka nie wydarza się!
Powinnam się cieszyć?
A może na treningi dobrej jazdy się zapisać?
????