sobota, 30 maja 2020

SZYKUJĘ SIĘ....


Kilkanaście dni temu byłam u mego ortopedy, z którym odbyłam poważną rozmowę. Jak wiadomo, czekając na artroskopię prawej nogi, posluszeństwa odmówiła też lewa, a na dodatek w tej lewej mam pękniętą łąkotkę. Prawa nie daje mi się we znaki, za to ta lewa...... szkoda gadać! Ani pochodzić nie daje, ani pospać w nocy, i gdyby nie fakt, że na rowerze jeszcze pozwala jeździć i samochodem też, to pewnie już wpadłabym dawno na pomysł, że co mi tam oszczędności, skoro łazikować nie mogę, no i dla kogo mam je trzymać na koncie, jak już prawie "zero, zero nic" zarabiają!
Ja jestem ważna, i tyle! Zatem ustaliłam , że chcę zabiegu płatnego z mej własnej kieszeni, bo przecież nfz biedny, jak przysłowiowa mysz kościelna!
Nie trwało długo, jak zgłosił się szpital ( prywatny of course ), w którym odbędzie się ten zabieg, być może rozszerzony, bo dopiero w trakcie okaże się, czy będzie można ta łąkotkę naprawić, czy też usunąć! Podano datę zabiegu, który ma się odbyć za niecałe 2 tygodnie ,i jakie badanie mam zrobić, aby z nimi móc przyjechać na konsultację anestezjologiczną. No i się zaczęło! W mojej wiejskiej przychodni umówić się na telewizytę, to nie lada problem, telefon albo zajęty, albo nie odbiera. Po dwóch dniach próby zeźliłam się, i zadzwoniłam do przychodni gminnej w pobliskim mieście. Zapewniono mnie, że zgłosi się moja lekarka, mam cierpliwie czekać. To czekałam kolejny dzięń, a czas płynął. Potem stres w punkcie pobrań, gdzie jest wyznaczona jedna tylko godzina na załatwienie pacjentów. Należy wstać skoro świt, bo można sie nie dostać! W trakcie pobierania, pielęgniarka mnie obsobaczyła, że dlaczego mam mieć badanie na grupę krwi, skoro ono jest płatne, i dlaczego lekarz mi tego nie powiedział, jakbym to ja miala wiedzieć! Zadeklarowałam chęć zapłaty, bo skoro poszedł "koń, to co sobie z krową robić kłopot", ale pani machnęła ręką, swierdzając że w razie co będzie na lekarza. Tylko po co wpierw na mnie ujeżdżała?
Uff! Zawiozłam wczoraj wyniki badań do szpitala, konsultację zaliczyłam i teraz zaczynam odliczać dni do czwartku.
Dziecka mnie zawiozą, na drugi dzień przywiozą i będą skakać nade mną przez weekend. A potem przyjedzie mój Brat z psiną, i w ramach uwalniania go od depresji będzie robił za mego pielęgniarza! Zapowiada się ciekawy eksperyment!
W międzyczasie byłam dwa razy na leśnym poletku, i nazbierałam furę szczawiu. Oczywiście zupkę szczawiową sobie ugotowalam, a resztę zmieliłam przez maszynkę, potraktowałam solą i zapakowałam w słoiczki, które pasteryzowałam czas niedługi!



Zdarzyło się też, że pewnego dnia po naszej uliczce chodziła jedna z sąsiadek, proponując za darmochę rabarbar z plantacji, który to obrodził nad podziw, i sa kłopoty ze zbytem!  Wzięłam kilka kilo, a co! Pokroiłam, zasypałam cukrem, a następnego dnia kawałeczki rabarbaru razem z wytworzonym sokiem też zapakowałam w słoiki i zapasteryzowałam. Oczywiście, że zrobiłam sobie dawno nie jedzone placuszki. A najbardziej się cieszę, gdy zimą rzucę na makaron ( najlepiej nitki lub cienkie wstążki) ten sok z kawałkami rabarbaru. Mniamuśniość niebywała będzie!

No, to jeszcze parę fotek z moich stron!





EDIT:
Późnym popołudniem, kiedy wróciłam z grillowania na Córczynej działce, sąsiadka poprosiła o małą cebulę - do kolacji. W zamian za to wyszedł sąsiad - Pszczelarz i dostałam do posmakowania świeżo odciągnięty miód. Wielokwiatowy, z rzepaku i głogu!
Kolacja, czyli chlebek z masłem maczany w miodzie - to dosłownie "miodzio" w gębie!



Do miłego zatem, i prosze trzymać kciuki w południe czwartkowe! :-)))))


piątek, 22 maja 2020

JEDZIEMY NA WYCIECZKĘ!!!

Pogoda piękna, jak na zawołanie, to nic innego nie jest potrzebne więcej! Tylko rower! Rekonesans trzeba uskutecznić, bo już prawie za pasem   sezon zbiorów przeróżnych, i to nie tylko leśnych!


Jagody już prawie , prawie, czyli jest nadzieja na zbiory i to całkiem przyzwoite! Tylko deszczu trza!



Czyż połączenie tej zieleni dębowej z różowo-białymi płatkami jabłoni nie jest piękne?


Dojeżdżam do przesmyku  Strugi siedmiu jezior, który wpływa do naszego jeziora!

I zapraszam na punkt widokowy!


Po drodze jeszcze edukacja zoologiczna.... 


I już jesteśmy na wysokim brzegu, skąd jest doskonały podgląd tego, co poniżej, a tam lęgi w tych trzcinowiskach, i ptactwa mrowie !


Tylko należy dobrze uważać, na to co pod nogami, i nie tylko, bo można wylądować parę metrów niżej w zimnej wodzie!


I wracamy sobie wolno patrząc co tu, co tam, i trochę dalej,


Pozostałości po nawałnicy sprzed trzech lat!


A te drzewa jakoś tak dziwnie się tulą!  Za dużo metrów do siebie, czy co?


 Paproć narecznica samcza juz w pełnym rozkwicie


I przepiękny żarnowiec miotlasty! Jakby się ustawił do pozowania


Ktoś się schował...


a ktoś udaje, że jest mordką dzika!


A najważniejsze, że poziomki już kwitną!


Kto zgadnie, co za płaz mnie odwiedził? Podpowiedź znajduje się w tym wpisie!


To tyle , ale nie ma nic lepszego, jak łono natury! Korzystajmy z tych dobroci do imentu!

Trzymajcie się Wszyscy w zdrowiu! Macham! :-))))

sobota, 16 maja 2020

NIC SPECJALNEGO!

Dlaczego ten czas tak leci do przodu? Wydawało mi się, że ostatni post całkiem niedawno pisałam, a okazuje się, że to już prawie dwa tygodnie uciekły, jakby je kto gonił!
Poza tym, co może pisać taka emerytka jak ja? Jak tak się dobrze zastanowić, to nie bardzo jest o czym. Życie jak życie! Spokojne, poukładane odtąd dotąd, bez specjalnych wybuchów!
Nie, no ja wiem, że są takie, co to góry przenoszą, fruwają gdzie im dusza zagra,  i generalnie mają w sobie luz, blues i energii na lata świetlne też! Wystarcze trochę pochodzić po blogosferze, a spotka się nie lada jakie Kobiety!!! A ja sobie dreptam powolutku, dni za dniami mijają, w większości takie same. Tylko cieszyć się należy, że jednak ta Wiosna przyszła, bo ucieka tak szybko, a po niej Lato ekspresowe, i już zaraz Jesień przyjdzie, a za nią Zima szara, czasem bura i ponura! Całe szczęście, że na pociechę Święta co jakiś czas są!
Dobra! Dość tego marudzenia! Przecież nie dzieje się nic!
Prócz jak zwykle pięknych okoliczności przyrody!










Nie wiem, czy pisałam, ale tutejszy klub żeglarski jest jednym z najstarszych w Kraju, i specjalizuje się w pracy z dziećmi i młodzieżą - adeptami na mistrzów żeglarstwa. 
Zdziwiło mnie coś, co widziałam dobry tydzień temu, gdy przejeżdżałam rowerem obok przystani i mariny. Tłumy dzieciaków sposobiących się do pierwszych treningów. i to bez maseczek. Powie ktoś, że dzieci nie chorują na koronawirusa, ale przecież mogą go przenosić na dorosłych. Ciekawa jestem, czym tłumaczyli by się opiekunowie, którzy sami również tych  maseczek nie mieli! 


 Zatem widać, że rower był prawie cały czas w użyciu, oczywiście prócz chwil, gdy było bardzo wietrznie i nie mniej dżdżyście! A, i roboty ogrodowe mi się skumulowaly, do których specjalnego "nabożeństwa" nie mam, ale jednak czasem coś tam zrobić należy, coby się Ślubny na "wyżkach  podniebnych" nie wkurzał, że jego pracy nie szanuję! ;-) Wprawdzie to co wokół MBD jest, to żaden ogród w dosłownym tego słowa znaczeniu nie jest! Ale .... !
Zdechły 3 bukszpany w sąsiedztwie sporej tui, która stoi sobie mniej więcej pośrodku kilkunastometrowego pasa obsadzonego właśnie bukszpanami. Podłoże bagienne, pojeziorne tam jest, z ziemią kwaśną, ciężkę, niemiło pachnącą. Na nią dana jest odpowiednia mata, a na to kamyczki. Jak usunęłam te kamyczki, pomyslałam sobie, że może by tak kawałek kwietnej łączki zrobić? Matę zostawiłam, sypnełam 4 wory ziemii uniwersalnej , i miejsce na łączkę gotowe. Teraz tylko posiać mieszankę traw i kwiatów polnych, i czekać na efekt! Może bzyków będzie więcej, jak do tej pory, chociaż przy heliotropach w donicy pszczoły zaczęły sie kręcić. No i powoli powinny wpadać inne bzyki, aby zasiedlać maleńki domeczek, dla nich specjalnie powieszony od strony południowej. 
A kamyczki? No, tu to miałam za "swoje". Postanowiłam bowiem przenieść je na około 40-sto centymetrowy pas między tujowym żywopłotem, a ogrodzeniem tuż przy drodze. Nosiłam parę dni po wiadereczku te kamyczki, przeciskając się między tujami a płotem. Oczywiście, najpierw na ten waski kawałek ziemii położyłam pocięte kawałki maty izolacyjnej z budowy MBD, którą znalazłam w domku gospodarczym. Jak to moje nóżki odczuły, to nie muszę mówić, ale jestem naprawdę zadowolona z efektu. Odpadnie mi odchwaszczanie tego pasa od drogi. Bo samo koszenie trawników kosiarką, to betka przecież!
Rodzinnie spokojnie, prócz tego, że była jedna impreza na córczynej działce, mianowicie Urodziny Starszej Wnuczki - oczko ( 21 lat). Takiej pannicy trudno dogodzić z prezentem, ale Córka podpowiedziała, że Młoda skrzętnie zbieta moje twory szydełkowe. To wymodziłam kilkanaście podkładek pod kubki według znalezionego w necie wzoru, który widać poniżej! I było super!

I to by było na tyle! 
Serdeczności dla Wszystkich, i Zdrowia Życzę! 


niedziela, 3 maja 2020

PRZEPLATANKA!

Ostatni czas jakiś taki dziwny dla mnie był. Nie tylko dlatego, że ten koronawirus grasował, ale także dlatego, że w jakiś sposób próbowałam od niego uciekać! Chyba mi sie to trochę udało, bo co może być lepszego, jak siedzenie na balkonie i upajanie sie różnymi zachodami słońca?


Albo poszukiwania w trakcie wycieczek rowerowych do lasu, które kończyły się znaleziskami  kilkunastu niewielkich poletek niezapominajek? Jedno z nich , oczywiście, przetransportowałam na swoja działeczkę!


Zawilców niestety nie można, bo pod ochroną, a przytuliłabym je jak najbardziej, bo całe moje wczesne dzieciństwo były ze mną!


Mniszki oczywiście w kręgu moich zainteresowań się znalazły, jak zwykle od kilku lat, gdy otworzył mi na nie oczy Partner mej wejherowskiej Przyjaciółki! Zebrałam niezłą ilość, na trzy raty oczywiście, bo 600 kwiatków na raz, to jest jednak niezła liczba, I miałam szczęście, bo w dzień mego trzeciego zbioru, maszyny gminne, porządkujące teren przed majówką, wykosiły niezłe połacie trawników! 


Potem, jak zwykle porozkładałam kwiatki na sicie, aby wyszły z nich różni lokatorzy.


A po trzech godzinach wrzuciłam je do gara, dołożyłam skórkę i albedo z trzech cytryn ( sok zostawiłam na później), zalałam jednym litrem wody i gotowałam przez 15 minut. Po ostudzeniu zawartości wstawiłam gar do lodówki, na 24 godziny.

Potem wycisnęłam zawartość z wywaru, przecedziłam wpierw przez sito, a potem przez gazę do garnka. Dorzuciłam 1 kg cukru, sok z cytryn, i gotowałam  2 godziny. Wyparowało ok. 1/2 pierwotnej zawartości, i tak ma być. Można dłużej odparowywać, ale wtedy dostaje się bardzo gęstą galaretkę, która trudno rozpuszcza się w gorącej herbacie!



A w międzyczasie, po raz trzeci w ciągu pięciu miesięcy - zakwitł mi grudnik. Specjalnie postawiłam go w stokrotkach, plus jeden mniszek po prawej, aby ktoś nie podejrzewał mnie, że ściemniam! ;-))))


Ubiegłe dni, to także robótki ręczne. Dla Córki-Wiewiórki, która jutro obchodzi Imieniny. Średnia torba na zakupy ( bo większą i małą już ma), i realizacja życzenia, bym zrobiła ocieplacz na szyję. Córka bowiem pracuje w zakładzie mięsnym na pakowaniu, i czasem też musi iść na chłodnie, i wtedy taki ocieplacz jak znalazł. Nigdy czegoś takiego nie robiłam, chociaż nie powiem, golf to żaden problem. Na całe szczęście, akurat Ulka97 z bloga "Niesforne druty" podrzuciła mi link do takiego szyjogrzeja. Niestety, ja starej daty jestem, zwłaszcza co do wykonywania oczek prawych i lewych, nie mówiąc o używaniu drutów na żyłce. Dwa dni próbowałam rozkminić problem, zwłaszcza dzielenie robótki na dwie części na żyłkowych drutach, nie dałam rady, naprawdę, widocznie mało kumata jestem. no i ten sposób wykonywania oczek prawych i lewych, masakra!!! Poszukiwania zaczęłam sama, i znalazłam.Na blogu 2owieczki napisano prosto i węzłowato, jak to mówią " coś na moje wykształcenie! ;-)))) I poszło!!! Radość Córci była dzisiaj ogromna, bo świętowaliśmy imieninowo już dziś. Jutro dla Niej druga zmiana wszak!


A to wszystko w przepięknej bieli ogrodowych drzew, wiśni, czereśni, i gdzieniegdzie jabłoni!


Trzymajcie się wszyscy moi Mili Czytelnicy, Komentatorzy i Podglądacze! Niech żadna zaraza Was się nie ima! Nie dajmy się!