piątek, 20 listopada 2020

NADAL HARDCOROWO!

Chciałam aby coś się działo! To miałam! Na własne życzenie oczywiście!

Bo po tygodniu pobytu na odtruwaniu lekowym, Sąsiadka poprosiła o odebranie jej skoro świt, gdyż po dwóch-trzech godzinach musi do kliniki poznańskiej się udać na terapię! Całe szczęście, miała nagrany dowóz przez swą Psiapsiółkę! Wstałam o godz. 5.00, o 5.30 wsiadłam do mej corsy i o 6.10 odebrałam  Sąsiadkę z pobliskiego szpitala. Potem jeszcze wypiłyśmy kawę, policzyliśmy forsę, którą mam się zaopiekować, zapisałam co,  i ile jest w szkatułce z biżuterią ( brylanty, perły i insze precjoza), i...... pożegnałyśmy się. Na trzeci dzień dzwoni i pyta o me samopoczucie, bo Ona ma chyba wirusa, a i jej Psiapsiółka też się źle czuję! I Ona wraca na własne śmieci, na kwarantannę! Noż jasna i jaśnista z ogonkiem!!!! Ja nie wiem, dlaczego w klinice jej nie zrobili testu, dlaczego ją wypuścili "bez nic", dogadać się nie szło! Co było robić, zawiadomiłam Progeniturę, że idę na izolację, i tyle! Następnego dnia w środku nocy zawiadomiła, że jedzie do szpitala. Za niedługi czas zerknęłam przez okno, zobaczyłam "kosmonautę" i byłam przekonana, że ją zabrali, i chociaż nie od strony naszej, ale pewnie od strony jeziora. A na drugi dzień widzę, że ktoś jej beemwicą jedzie! Za chwilę wraca, i znowu po godzinie jedzie. Ki diabeł, sobie myślę, ale nawet mi do głowy nie przyszło, że sąsiadka nie dała się zawieźć do szpitala, przyjęła tylko leki i siedzi teraz na kwarantannie. Gdyby nie zawiadomiła mnie o tym fakcie po kolejnym dniu, to nadal przekonywałabym niektóre pańcie twierdzące, że Ona uciekła ze szpitala, bo to nieprawda!  A potem zaczęłam kombinować! Skoro ktoś ją zaraził, to jedynie dzień przed tym, co ją odbierałam. Bo do zarażenia mnie miała 3 dni, a to był prawdopodobnie dzień drugi. Dlatego ja byłam zdrowa, a jej Psiapsiółka się nie uchroniła przed wirusem. Sąsiadka zatem siedzi w domu, wypoczywa, bo jednak nawet po minięciu kwarantanny nie jest się zupełnie zdrowa. Wręcz przeciwnie, niemoc człeka ogarnia okrutna! Rzadko jadę do miasta po zakupy, ale jeśli trzeba, to jej też robię, bo jak to zwykle bywa: "przyjaciół poznaje się w biedzie". Jestem ostrożna! Dzwonię do niej, Ona otwiera bramę tylko na metr, wchodzę, zostawiam zakupy przed drzwiami, i tyle! 

W międzyczasie Synek-Muminek zawiadomił, że chyba ma "koronę"! Już prawie chciałam się wyładować, że to pewnie przez to, iż Synowa jest przeciwmaseczkowa, i do tego jeszcze buntuję "Młodą", ale ugryzłam się w język! 5 dni trwało, zanim uzyskał Teleporadę! Na całe szczęście to był dubelt: zapalenie gardła i zapalenie zatok! Niestety, po 4 dniach brania antybiotyku, poprawy nie ma. Dobrze jedynie, że gorączka była jeden dzień! A dzisiaj w czasie rozmowy, gdy usłyszałam, że nadal go to trzyma, ale zapomniał, jaki lek stosował w ubiegłym roku na tą samą przypadłość, zapytałam, czy korzysta z e-recept! No i po nitce do kłębka doszedł do własnego miejsca na e-pacjent, i znalazł nazwę leku. Zaraz się zobowiązałam, że sobie też na tym portalu zrobię profil zaufany, aby w razie draki ( pamięć jest zawodna) być przygotowanym zawsze!

Co u mnie? U mnie króluje zapalenie nerwu kulszowego! Bo przecież spokojnie ze mną być nie może, skoro pół wieku obywałam się bez choróbsk, nie było u mnie żadnych leków, a teraz ?  Po prostu - "NALEŻY MI SIĘ!" Udało mi się dostać do kolejki u najlepszego masażysty w pobliskim mieście! Pierwsza wizyta trwająca 45 minut, to hardkor! Bolało, jak wszyscy diabli! Poza tym, nie rozumiałam dlaczego masowana jestem od stóp do głów! Ale nie dziwota, że ja zupełnie nie kojarzyłam, o co "kaman", skoro nigdy takim doświadczeniom poddawana nie byłam! W każdym bądź razie mam leżeć, albo chodzić! Skoro z chodzeniem kłopoty, to zorientować się, jaka długość  spacerowania jest mi bliska, i podzielić przez trzy, aby wiedzieć na ile mogę sobie pozwolić! Zabronione siedzenie, a rower to tylko stacjonarny, z pozycją wyprostowanego tułowia, aby się nie nachylać! No i odpowiednie ćwiczenia! Nie byłoby kłopotu, gdyby nie to leżenie. Dlatego teraz mnie mało na blogach, bo po prostu w takiej pozycji nie za bardzo można pisać! Ale czytam, i jestem jakby na bieżąco ze wszystkim co się u Was moi Mili dzieje! O robótkach to już w ogóle można pomarzyć, dlatego już dzisiaj wszystkie moje Blogoulubione, do których wysyłałam kartki świąteczne, przepraszam! W tym roku kartek nie będzie! Jedynie mail lub  sms! U mnie, na wsi, poczty nie ma! A jeździć do miasta w kolejki pocztowe nie bardzo mi się uśmiecha!

Dla lepszego samopoczucia zdjęcia sprzed tygodnia, gdy jeszcze jeździłam na rowerze, lub robiłam sobie wieczorne przechadzki!


O Świętach BM pamiętam mimo wszystko! Piernik staropolski nastawiony!
I cały słoik skórki pomarańczowej usmażony!
A poniżej spacery moje, w różnych porach dnia!






















sobota, 7 listopada 2020

WYSOKIE OBROTY!

 Prawie cały ostatni tydzień miałam tak zwariowany, że aż nie do uwierzenia!

Wpierw przeboje z sąsiadką! Mam po drugiej stronie ulicy taką, która jest aktualnie na życiowym rozdrożu. Mieszka o parę lat później niż powstał zalążek MBD, i do niedawna tylko kłaniałyśmy się sobie z daleka! Do czasu, ale to akurat teraz nieistotne. Po prostu w pewnej dość stresowej dla mnie sytuacji pozwoliłam sobie ja nawiedzić! Pomocy nie otrzymałam, ale..... sama pomoc niosłam i niosę czasami do teraz. Sąsiadka jest aktualnie na etapie wychodzenia z depresji i lekomanii. Pomocy ze strony przyjaciół żadnej, Rodzina za granicą, a z drugą połową, w stanie wojny przedrozwodowej! No! To wiecie, rozumiecie!



W każdym bądź razie, doszła ta moja Sąsiadka do wniosku, że czas skończyć ze spadaniem w dół, trzeba zabrać się za siebie. Udało jej się załatwić najpierw detoks lekowy, a potem leczenie psychiatryczne. I dobrze! Tylko jakoś nie przewidziała, że dotychczasowi przyjaciele mają ją w głębokim poważaniu, i nie było nikogo, kto by ją zawiózł do tego maciupkiego szpitalika - 25 km od nas! No, to ją tam zawiozłam! A po trzech dniach dowoziłam niezłą torbę prowiantu, bo ktoś ze  współ pacjentów spożył to, co sobie w lodówce trzymała. 

Sąsiadka ma trzech synów. Dwóch jest w Niemczech, bo tam pracują i doglądają majątku ich rodzicieli. Najmłodszy, w klasie maturalnej, mieszka z matką. Według mnie, "ciamciak" do kwadratu. Nie mnie oceniać wychowanie tego młodziana, ale ja sobie nie wyobrażam, abym musiała po nim sprzątać, zmywać naczynia, robić porządek w pokoju, wozić na korepetycje, i jeszcze do tego nie mieć nic na przeciw, że co rusz zostaje na noc jego dziewczyna! No, ale ja starej daty jestem przecież!



Gdy Sąsiadkę zawiozłam do lecznicy, poprosiła o podlewanie kwiatów. Zgodziłam się. Ale w międzyczasie był jej Synek i poprosił o klucz, bo zapomniał wziąć swojego (ja dostałam swój, aby nie musieć zgadywać, kiedy młodzian będzie w domu). Dałam, czemu nie! Ale okazało się po wyjeździe młodego do swej lubej, że dostałam klucz z felerem, a na dodatek złą instrukcję miałam co do otwierania bramy z naszej strony ulicy i z strony od jeziora. I zaczęła się zabawa z samoistnym włączaniem się alarmu! Wprawdzie po pewnym czasie wyłączał się sam, ale co nerwów się najadłam to moje. Zwłaszcza jak przyjechali ochroniarze z firmy i trzeba było się nieźle tłumaczyć! Uff! Dobrze jednak, że Sąsiadka, po jej przywiezieniu na swoje pielesze, była pełna energii, i całą sytuację opanowała. Od wczoraj jest Ona w klinice ( zawiozła ją jednak któraś z psiapsiółek), i zostanie tam do końca roku! Mnie zostają kwiatki. Stosów naczyń nie ruszam, bo to nie moja działka. Jak młody wszystko zużyje, to może pomyśli, iż naczynia należy po sobie myć!



 W międzyczasie pojechałam do mego Ortopedy. Bez specjalnego powodu, ot tak, aby się pokazać, zdać relację z tego co robiłam, jak postępuje rehabilitacja, co mi przeszkadza w funkcjonowaniu dolnych odnóży, a co daje nadzieję na lepsze, i ewentualnie przedyskutowanie, co dalej. Badał mnie, badał, i na koniec zapytał, kiedy miałam ostatnio rentgena nóg w obciążeniu! A ja - ?????? ?????? Dostałam zatem skierowanie i ...mam się pokazać za tydzień. To był wtorek. A w środę, siedziałam sobie z książką przy boku, w tle grała muzyka na rmf classic, gdy usłyszałam, że będą nowe zakazy! Co zrobiłam w związku z tym? Ano, zerwałam się i mając w zanadrzu dwie godziny, pojechałam do pobliskiego szpitala, aby zrobili mi rtg. Oczywiście, jak zobaczyli skąd, to nie, nie możemy, bo rejonizacja! A jak zapłacę? To owszem! Ile? 100 zł!!!!! Zazgrzytałam zębiskami, zapłaciłam, i za pół godziny odbierałam płytkę z fotkami mych nóg! Wróciłam do domu, i myślę.... zadzwonić do mego ortopedy na jego telefon teleporadowy, czy nie? Poprosić o zmianę terminy na jutro, bo za tydzień, to może się nie udać, czy nie? Na szczęście stwierdziłam, że co mi tam, dzwonię! 



I dobrze zrobiłam! Odpowiedź była zwięzła - oczywiście, przyjechać! Synek- Muminek nie robił problemów! Pojechaliśmy! Pan ortopeda długo oglądał zdjęcia, w końcu orzekł, że prawa noga nie artroskopii winna być poddana, ale całkowitej wymianie stawu kolanowego na sztuczny, i co ja na to! Zgłupiałam i mówię, że : doktorze, ale ja nie mam tyle oszczędności, aby taka operację zapłacić! Usłyszałam tylko: " a czy ja mówię o pieniądzach? zrobię wszystko, by miała pani to zrobione w ramach nfz! Wystawiam skierowanie, proszę o dane osobowe szczegółowe. Wprawdzie teraz wszelkie operacje są zawieszone, ale gdy tylko ruszą, to..... !!!!

No! Co mogę teraz?  Czekać!!!



poniedziałek, 2 listopada 2020

.....


 Słuchaj! To jest zwyczajne świństwo,

tak się nie mówi do widzenia!

Nie można wyjść ot tak,

w połowie snu, w pół marzenia!

Jeszcze wirują Twoje myśli,

jeszcze się Tobą ogień pali!

Pod zimnym światłem gwiazd, 

tak ciężko żyć tym, co zostali!