.... nijak nie mogłam się zabrać za pisanie! Z prostej przyczyny, gdyż - ponieważ - albowiem - zawładnęła mną proza życia. Już w ubiegły poniedziałek jechałam przed południem do mego Fizjo. W drodze powrotnej jeszcze zakupy, bo lodówka pusta, no i ze trzy prania zrobiłam, a potem to już padłam, bo odwykłam od ciężkiej pracy przecież! :-)))). We wtorek sprzątanie, bo chociaż mnie nie było, i nawet żadne myszy nie harcowały, to jednak świeżością w domeczku nie "waniało". A na dodatek trzeba było zrobić się na "cacy, bo mieliśmy z naszego stowarzyszenia Wigilię. Środa natomiast to co czwartkowe spotkanie w ramach programu Unii Europejskiej - tym razem robiłyśmy stroiki na paczki dla seniorów z innego stowarzyszenia, a potem jeszcze uczyłyśmy się robić ekologiczne środki do mycia okien i do utrzymania w czystości łazienki, kuchni itp. Czwartek - lepiłam pierogi u sąsiadki, w piątek zakupy tygodniowe, sobota - lepiłam pierogi u Córki-Wiewiórki, a wczoraj się leniłam. No i cały tydzień nadrabiałam to, czego nie ruszyłam ani razu ( a miałam szczere chęci ) w ciągu pobytu sanatoryjnego, czyli dziergotki na Święta! Udało mi się, i poooszły w świat!
Sanatoryjny pobyt, oczywiście bardzo udany, chociaż początek nie za bardzo, a dlatego, iż to kombinat prawdziwy - przyjmuje do 1200 kuracjuszy. Oczekiwanie zatem na rejestracje trwało i trwało, ale trzeba przyznać, iż zadbano o nasze żołądki, pilnując aby wszyscy zjedli obiad. Potem następna kolejka do pielęgniarki, aby otrzymać kartę do lekarza. W międzyczasie udało się zakwaterować - dostałam "dwójkę", a za sąsiadkę 90-letnią staruszkę - o niej będzie potem! Później kolacja i kolejka do lekarza po zabiegi według karty, którą sporządził. W sumie było tych zabiegów 54, z czego między innymi ćwiczenia na rotorze KKD, orbitrek, magnetronik, laseroterapia, masaż klasyczny, masaż wodny mechaniczny, suchy hydromasaż, krenoterapia ( picie wody mineralnej ze źródeł ), kąpiel kwasowęglowa oraz siarczkowa, a także ćwiczenia w basenie z wodą leczniczą. Generalnie zabiegi kończyły się niezbyt późnym popołudniem, było więc wiele czasu na ewentualne spotkania w ramach nawiązanych nowych znajomości, na spacery, na pogaduchy, na gry planszowe, itp, itd. Akurat znalazłam pokrewną duszę , która tak jak ja lubi spacery, tak więc narobiłyśmy kilometrów, że hej. A było gdzie, bo naokoło lasy sosnowe, i mikroklimat super!
hol główny
podziemne przejścia do poszczególnych bloków
pijalnia wód
Sanatorium we Wieńcu Kujawskim jest jednym z najstarszych w kraju. Powstał o w 1923 r. a obecnie jest po zmianach zarządzania i po generalnym remoncie. Ogromny gmach główny, zakład przyrodoleczniczy plus trzy dodatkowe gmachy robią wrażenie. Zwłaszcza Jutrzenka. Wszystko przystosowane dla pacjentów, ale także nie żałowano w wystroju wnętrz. Wszędzie marmury, lustra, wygodne miejsca do wypoczynku. W holu głównym cały szereg kanap i foteli, a także fortepian, na którym całymi popołudniami gra świetny pianista, a ludzie siedzą i słuchają. Rozrywki też nie brakowało. Od środy do piątku, w ogromnym pubie są potańcówki. Z uwagi na limit 190 osób, już od środy rana stała kolejka przy recepcji, chętnych do zabawy. Większe imprezy odbywały się w soboty, w sali kolumnowej, gdzie prócz baru i sceny, były wygodne kanapy i fotele. Udało mi się być na dwóch wieczorach tanecznych, na koncercie zespołu Żuki - oczywiście również tanecznie, a także w Andrzejki. Wszystko w ramach rehabilitacji of course!
W soboty także, a niekiedy i w niedziele były wycieczki. Niezbyt się udawały, bo szybko zapadał zmrok, ale coś niecoś udało się zaliczyć.
WIEŚ PIERANIE
Kościół św. Mikołaja zbudowany w latach 1732 - 1743 r. z cudownym obrazem Matki Boskiej, zabytek klasy zerowej, perła architektury drewnianej, kryty gontem, trójnawowy
Akurat była msza, więc nie można było zwiedzać, jedynie pomodlić się w środku.
WŁOCŁAWEK
Pałac bursztynowy
Tama włocławska i miejsce, gdzie znaleziono zamordowanego ks.Popiełuszkę
Pomnik poległych obrońców miasta w 1920r.
Katedra, niestety ledwo tylko oświetlona w środku
INOWROCŁAW
Park zdrojowy
KRUSZWICA
Mysia wieża
Kolegiata św. Piotra i Pawła -najlepiej zachowany zabytek architektury romańskiej (1120-1140r.)
W drodze powrotnej, przejeżdżaliśmy koło miejsca upamiętniającego bitwę pod Płowcami. Niestety, pogoda zrobiła się fatalna, lało jak z cebra, więc tylko zobaczyliśmy cień obelisku. Natomiast w Brześciu tylko z daleka pomachaliśmy królowi Władysławowi Łokietkowi - było zimno, głucho i czekała kolacja!
No i teraz o współlokatorce. Pierwsze półtora tygodnia normalne. Babinka, gdy nie chodziła na zabiegi lub krótkie spacery, siedziała na łóżku i robiła na drutach. Miała ze sobą cały plecak włóczek,z których robiła małe buciczki dla niemowlęcych stópek, czapki, rękawiczki i opaski. Bardzo elokwentna,
ciekawie się z nią rozmawiało. Ponieważ wyniosłam z domu rodzinnego, że należy starszych szanować, pomagałam jej jak mogłam i w pokoju, a także na stołówce (miałyśmy dwuosobowy stolik). Większość osób brała mnie za jej córkę, bo zawsze szłyśmy na lub ze stołówki razem, powolutku, bo babinka opierała się na dwóch kulach. A pewnego dnia, wracam z zabiegu, a Ona wrzeszczy na mnie, że nie życzy sobie, abym szperała w jej szufladzie. Zrobiłam wielkie oczy, co ode mnie chce, a ta zaczęła mi udowadniać, że gdybym tego nie robiła, to dlaczego zginęła jej klamka, i Ona teraz nie może dostać się do swych rzeczy. Fakt, nie było tej obłej klameczki, pewnie wypadła, no to poszłam szukać salowej. Przyszła , nachylała się pod komodę, ale nic nie znalazła. Babinka w amoku, , salowa doradziła cichaczem, abym poszła po pielęgniarkę. Przyszły dwie, i zupełnie nie mogły zrozumieć, o co babince chodzi. Po godzinie tłumaczeń i po jej wrzaskach, stanowczym głosem zażądały, aby się uspokoiła. Oczywiście doniesiono klameczkę. Spokój. Następnego dnia od rana, zaczęła mnie wyzywać od folksdojczów, bo przecież tylko tacy chodzą na skargi, a potem, po południu śmierdziałam jej Hitlerem, a przy kolacji, na stołówce zaczęła kopać mnie po nogach. No, to już było za dużo jak dla mnie. Poprosiłam kelnerkę o to, a bym mogła się przesiąść, a potem poszłam do recepcji, i poprosiłam o zmianę pokoju. Po ustaleniu z pielęgniarkami, co się zdarzyło, szefowa recepcji podała mi gdzie mam się zakwaterować i tym sposobem zmieniłam współlokatorkę. Jak się okazało, mieszka tam, gdzie mój Brat, czyli w Grajdołku, zatem poczułam się zaraz lepiej, i w dobrym humorze dotrwałam do końca turnusu. Tak sobie myślę, że nie chciałabym dożyć wieku, w którym kogoś wyzywam bezpodstawnie.
No, to lecę do moich dziergotek, na całe szczęście jeszcze czas, bo to dla Progenitury będzie! :-)))