niedziela, 30 czerwca 2019

LATO! LATO!

Jeszcze dzisiaj rano mialam jechać do córki na działkę! Miałam! Ale nie pojechałam! Jak usłyszałam prognozy i radzenie, aby się z domu raczej nie ruszać, to plany zmieniłam w tri miga.
Na moje szczęście - co odczuwam z perspektywy czasowej dwunastu godzin, była to najlepsza z możliwych decyzja. Kiedy zasunęłam wszystkie żaluzje zewnętrzne na dole ( zostało tylko wolne okno od północy z roletami noc-dzień, aby było coś widać), miałam temperaturę 21.1 na dole i 24 na górze. Teraz na dole jest 22,8 a u góry 28, na zewnątrz zaś 37 w cieniu! U góry niestety, jest okno dachowe bez żaluzji zewnętrznych, a mimo zasłoniętego okna balkonowego, bliskość dachu robi swoje. Jeśli, jak prognozują synoptycy, będzie tak coraz częściej co roku, nieodzowne stanie się pomyślenie, jak zasłonić okna dachowe. Ale pomyślę o tym jesienią!
Tak więc siedzę sobie na parterze, chłodek od podłogi mile łaskocze stópki. Laptopa  zniosłam na dół, i mogę tu siedzieć do rana. Do tego ksiązki, kilka butelek zimnej kranówki z cytryną i mietą. Da się żyć!
A może jutro rano, gdy jak zwykle zaczną wrzeszczeć ptaki z pobliskich chaszczy, to pojadę sobie nad jezioro i popływam. Albo trochę dalej nad jeziorko  - leśne oczko, a z powrotem, rześka i pełna energii z wody, pobuszuję w jagodzinach, lub na polance poziomkowej?
Bo właśnie przedwczoraj i wczoraj zrobiłam sobie takie wycieczki do lasu.
Wszystko przez te ptaki, co rano drą dzioba. Zaczynają już od 2.45. Tak, tak, drozd robi pobudkę, a potem po kolei rudziki, kosy, sikory i wszystkie inne, które niedaleko gniazdują. Jaki one muszą mieć zegarek w ogonie, że z dokładnością do minuty potrafią co kwadrans dawać znak, że to właśnie ten, czy ów ptak? O wrzasku srok juz nie wspominam, bo czasami tak się wydzierają, że przysłowiowego umarlaka obudziłyby  w grobie! ;-(((
Tak więc w piątek uzysk po jednej godzinie zbierania poziomek wynosił 780g, z czego zjadłam po umyciu parę łyżek z lodami, a resztę zamroziłam.



A w sobotę, trwało wszystko trochę dłużej, bo niestety jagody nie rosną na wysokich łodyżkach po dwie, tylko w krzaczkach pod liściami! Ale po dwóch godzinach miałam prawie 1.5 litra. Oczywiście tez wyjadłam  co nieco. Z lodami of course! No i koktail sobie jagodowo-maślankowy zrobiłam. Mniamuśność wielka to była. Resztę wpakowałam w zamrażarkę, przyda się na zimę.



Teraz tylko czekam na ochłodzenie, chociażby lekkie, bo inaczej jeździć do lasu raczej się nie da. No, aby nie było, że przesilam nóżęta!!! Otóż nie, po takiej trzygodzinnej turze rowerowo-spacerowej, do końca dnia już się oszczędzam, czyli najcześciej płaszczę tylną niewymowną przed telewizorem, laptopem lub nad książką!

środa, 26 czerwca 2019

RADOŚCI MAŁE I DUŻE!

Chciałoby się zakrzyknąć głośno: "Ach, co to był za ślub"!!!!
A był taki, jak młodzi sobie wymarzyli. I chociaż nerwówki trochę było, bo jakże by nie, to myślę, że długo będziemy wspominac te uroczyste chwile. Najbardziej bałam się o Brata, ale dał radę! Poprowadził Pannę Młodą do ołtarza jak należy, ani razu sie nie potknął, i chociaż później się przyznał, że prawie omdlewał ze zdenerwowania, nie można było mu nic zarzucić.
Uczta weselna była niedaleko Grajdołka, w przepięknych okolicznościach przyrody, w hotelu nad jeziorem Rudnik. Dla przyjezdnych, po trudach weselnego plasania, było zamówione spanie i poranne śniadanie. Młodzi, jak to zwykle teraz w zwyczaju, zażyczyli sobie zamiast prezentów - pieniążki,  a zamiast kwiatów - wino lub książkę.
Mój wkład zawiozłam w przepięknym exploding boxie, który wykonała moja Koleżanka Blogowa!
Nie muszę chyba dodawać, że było to jedyne tak wykonane opakowaniu weselnego daru!


Nosidełko


Pudełko życzeń


Wnętrze kryjące pudełeczko na pieniądze i życzenia

Sala była ogromna, pieknie przystrojona, ale bez przepychu. Oczywiście był wodzirej. Jedzonko bardzo dobre i w ilościach ogromnych. Do tego osobny bufet z winami, nalewkami, wyrobami wędliniarskimi , i osobny stół z  ciastami i słodkościami przeróżnymi, z których najwiekszym wzięciem cieszyła się czekoladowa fontanna. Dzieciarnia, ale nie tylko, miała tam używanie! Muzyka dostosowana do przeważającej ilościowo "Młodzieży", ale nie zapominano też o Starszych. Jak zwykle na takich impreazach, różne zabawy, korowody, słowem, dla każdego coś miłego. 
Mnie udało się dotrwać do godziny 4-tej, chociaż "Moi" zrejterowali juz koło 3-ej. No, ale miałam mały obowiązek. Otóż okazało się, że mój Braciszek, będąc u mnie prawie dwa tygodnie, ani pisnął, że nie umie tańczyć. Przyznał się dopiero o tym swoim problemie po powrocie z kościoła , na sali weselnej. No to robiłam za nauczycielkę! Śmiechu było co niemiara, ale dawaliśmy radę, chociaż nie było łatwo go rozruszać . Jeszcze podrygiwanie jeden na jeden wychodziło, ale dalej, to..... lepiej zasunąć zasłonę milczenia! :-))))) Najważniejsze jednak, że Brat zachowywał się tak, jakby wszystkie jego problemy odfrunęły, i nawet zaczął dowcipkować ze swej nieporadności!
Na całe szczeście, mogłam sobie "pofikać", bo przewidująco pojechałam na tydzień przed weselną imprezą do mojego ortopedy, a ten zaaplikował mi w kolanko zastrzyk z blokadą. Umówiłam się więc także na taki sam zabieg, za półtora miesiąca, przed wyjazdem na wycieczkę do Petersburga.

Wspaniałą wiadomość przekazała mi dzisiaj Córka-Wiewiórka. Mój jedyny Wnuk otrzymał dwa dni temu dyplom ukończenia Uniwersytu  Chengdu w Chinach!
Jestem taka dumna, że ..... nie potrafię tego wyrazić!


A ponieważ w każdej słodyczy można znaleźć łyżkę dzięgciu, to tydzień temu jedna z Połówek mojej Progenitury odpaliła taką bombę, że ....... ło matko pojedyncza! Póki co, jeszcze się nie pali, i jakby przyschło, ale swąd pozostał. Co z tego wyniknie? Nie mam bladego pojęcia! Czas pokaże!

Ot !Życie!






czwartek, 13 czerwca 2019

BIEGUSIEM !!!

Wpadam jak po ogień tutaj, między jedną wizytą, która już się odbyła, a drugą, która zacznie się jutro!
Ta odbyta, to Brat ! A miałam braci trzech. Dwóch rok po roku po mnie, a ten Najmłodszy. Prawie go wychowałam, i dlatego ciężko godzić się z tym, co się dzieje. Bo nie jest dobrze. Jest nawet gorzej, niż źle. Co takiego dzieje się w mózgu, i z kierowcy , który przez 43 lata jeździ po kraju, robi się ktoś bojaźliwy tak, iż boi się wsiąść do własnego samochodu? Który stracił zupełnie wiarę w siebie, bo przecież nic innego nie umie robić. Nie umie, bo nie musiał!
Te dwa tygodnie miały Go uspokoić! No i dać trochę wytchnienia Bratowej. Planowałam dużo, ale nie udało się specjalnie. Ogromne upały dały się we znaki tak, że zupełnie nie chciało się wychodzić z domu. Brat raczej przysypiał, niespecjalnie miał ochotę na rozmowy. To raczej ja się produkowałam, ale z marnym skutkiem, bo często wszystko kończyło się kłótnią.
Udało się tylko kilka spraw, w które włączyłam Brata. Wykorzystałam jego ramię, do ucierania różanych płatków, która to praca wymaga dość siły. Wcześniej płatki smażyłam, a teraz mam kilka słoiczków ucieranej konfitury.


A, i odbyliśmy wycieczke rowerową do lasów, w celu sprawdzenia mojego poletka, na którym co roku zbieram poziomki. Rekonesans wspaniały, Brat zadowolony, ja też, no i wiem, że za jakieś dwa tygodnie będą zbiory.Pomógł mi też obrywać kwiatostany czarnego bzu, z których zrobiłam 3 l.syropu do zimowej herbatki. Na całe szczęście, mam za płotem dość obficie kwitnące dwa krzewy , nie musze więc jeździć po bezdrożach!



Gdyby nie fakt, że przywiózł swoją psiutkę, pewnie przedrzemywałby cały dzień. A ta psiutka, to Zuzia. S(w)eter irlandzki. Staruszka, bo ma już 13 lat i siwieje na potęgę! Przytulanka taka! Ale wymagania ma, czyli to co zwykle u psa: spacerki, spacerki, spacerki. I nieważne, że tylko do jeziora i z powrotem. I o karmę musiał dbać i gotować ryż z marchewką i kurzeciną, bo pannica suchej karmy nie poważa!






W ramach chwil przemilczywanych,  typu "mhm", "acha", "no"- wydziergałam dwa dywaniki ze sznurka bawełnianego. Ten mały był pierwszy i jakoś  się nie spodobał, więc zrobiłam drugi,większy. No i ten jestem w stanie zaakceptować!


Dzisiaj zawiozłam Brata do Grajdołka - miał wizytę u swego psychiatry. Od poniedziałku będzie uczęszczał na terapię dzienną w przychodni. Oby to coś pomogło!
Od jutra , aż do końca roku szkolnego, będę miała pod opieką  Najnajmłodszą(wnuczka - piętnastolatka). Oj, będzie wesoło.
 A poza tym, to jeszcze muszę sobie kupić odpowiednie buty i torebkę, które bądą pasować do kiecki na ślub Bratanicy, juz za tydzień! Zepsuło sie też coś z elepstryką w samochodzie i też trzeba ogarnąć.
Pracowity ten czerwiec, że aż strach. 
Aby więc jakoś wynagrodzić moje sporadyczne wizyty u Was, zostawiam parę ujęć jeziora.