Na moje szczęście - co odczuwam z perspektywy czasowej dwunastu godzin, była to najlepsza z możliwych decyzja. Kiedy zasunęłam wszystkie żaluzje zewnętrzne na dole ( zostało tylko wolne okno od północy z roletami noc-dzień, aby było coś widać), miałam temperaturę 21.1 na dole i 24 na górze. Teraz na dole jest 22,8 a u góry 28, na zewnątrz zaś 37 w cieniu! U góry niestety, jest okno dachowe bez żaluzji zewnętrznych, a mimo zasłoniętego okna balkonowego, bliskość dachu robi swoje. Jeśli, jak prognozują synoptycy, będzie tak coraz częściej co roku, nieodzowne stanie się pomyślenie, jak zasłonić okna dachowe. Ale pomyślę o tym jesienią!
Tak więc siedzę sobie na parterze, chłodek od podłogi mile łaskocze stópki. Laptopa zniosłam na dół, i mogę tu siedzieć do rana. Do tego ksiązki, kilka butelek zimnej kranówki z cytryną i mietą. Da się żyć!
A może jutro rano, gdy jak zwykle zaczną wrzeszczeć ptaki z pobliskich chaszczy, to pojadę sobie nad jezioro i popływam. Albo trochę dalej nad jeziorko - leśne oczko, a z powrotem, rześka i pełna energii z wody, pobuszuję w jagodzinach, lub na polance poziomkowej?
Bo właśnie przedwczoraj i wczoraj zrobiłam sobie takie wycieczki do lasu.
Wszystko przez te ptaki, co rano drą dzioba. Zaczynają już od 2.45. Tak, tak, drozd robi pobudkę, a potem po kolei rudziki, kosy, sikory i wszystkie inne, które niedaleko gniazdują. Jaki one muszą mieć zegarek w ogonie, że z dokładnością do minuty potrafią co kwadrans dawać znak, że to właśnie ten, czy ów ptak? O wrzasku srok juz nie wspominam, bo czasami tak się wydzierają, że przysłowiowego umarlaka obudziłyby w grobie! ;-(((
Tak więc w piątek uzysk po jednej godzinie zbierania poziomek wynosił 780g, z czego zjadłam po umyciu parę łyżek z lodami, a resztę zamroziłam.
A w sobotę, trwało wszystko trochę dłużej, bo niestety jagody nie rosną na wysokich łodyżkach po dwie, tylko w krzaczkach pod liściami! Ale po dwóch godzinach miałam prawie 1.5 litra. Oczywiście tez wyjadłam co nieco. Z lodami of course! No i koktail sobie jagodowo-maślankowy zrobiłam. Mniamuśność wielka to była. Resztę wpakowałam w zamrażarkę, przyda się na zimę.
Teraz tylko czekam na ochłodzenie, chociażby lekkie, bo inaczej jeździć do lasu raczej się nie da. No, aby nie było, że przesilam nóżęta!!! Otóż nie, po takiej trzygodzinnej turze rowerowo-spacerowej, do końca dnia już się oszczędzam, czyli najcześciej płaszczę tylną niewymowną przed telewizorem, laptopem lub nad książką!